piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział I: Porwanie2

                - Hehe, wygrałem : ) - oznajmił triumfalnie chłopak, przeciągając się.
                - Taa... gratuluję - odparła beznamiętnie znudzona dziewczyna, podpierając głowę ręką.
                Pod pokładem statku pirackiego mieszkała trójka dzieciaków: bliźnięta Thierry i Destiny oraz ich przybrana siostra, nazywana Misiem, gdyż jej prawdziwe imię nie było znane. Destiny była wysoką, szczupłą tygrysicą lat siedemnaście o wybitnie jasnej skórze, zdobionej gdzieniegdzie paskami w kolorze takim, jak jej sięgające łokci włosy - błękitnym. Miała piękne, szafirowe oczy i majestatyczny tygrysi ogon, a na głowie niewielkie, dyskretne uszy, zawsze dumnie uniesione do góry. Theo miał ciemniejszą karnację od siostry. Byli tego samego wzrostu i podobnej postury. Chłopak odznaczał się wielkimi, rysimi uszami zwieńczonymi pędzelkami, krótkim ogonem oraz wiecznie rozczochranymi włosami. Jego niebieskie ślepia spoglądały tępo na otaczający go świat. Nie grzeszył inteligencją, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Choć oboje byli tak naprawdę rygrysami, czyli krzyżówkami rysia i tygrysa, ich gatunek określało się na zasadzie wyglądu.
                Z kolei Miś, który wbrew swojemu męskiemu przezwisku był szesnastoletnią dziewczyną, cechował się niskim wzrostem. Jego czarne, faliste włosy sięgały aż linii bioder, przez co właścicielka zwykle związywała je w kucyk lub zaplatała. Miała jasnoniebieskie oczy, jednakże jej spojrzenie nie należało do zimnych. Była bardzo nieśmiałym i zakompleksionym stworzeniem. Nie wiedziała o sobie wiele. Nawet jej gatunek nie był do końca znany. Określało się ją jako lwicę ze względu na długi ogon zakończony pędzelkiem oraz okrągłe uszka.
                Właśnie grali w pchełki. Była to jedna z bardzo nielicznych dostępnych dla nich rozrywek. Trzecia lokatorka zapuszczonej kajuty wyglądała w zamyśleniu przez bulaj. Wieczór był pochmurny, a morze niespokojne.
                Minęły już dwa tygodnie od uprowadzenia trójki nastolatków podczas niewinnego spaceru po plaży. Nikt nie żądał za nich okupu. Nie wiedzieli, kim byli porywacze i co zamierzali. Zamknięto ich w kajucie. W standardach tego apartamentu były, niestety, jedynie dwa posiłki dziennie, do tego skąpe.
                Pod wieczór łajba wreszcie przybiła do brzegu. W kajucie Thierry'ego, Destiny i Misia pojawiły się czterej mężczyźni w czarnych płaszczach o kapturach zakrywających twarze. Nie mówiąc ani słowa, siłą zakuli nastolatków w kajdany, a następnie pociągnęli za sobą na pokład.
                Zachodzące słońce oślepiło przyzwyczajone do ciemności oczy dzieciaków. Na pokładzie stało kilku innych więźniów. Byli w podobnym wieku, co oni. Skazańcy zeszli w łańcuchach na ląd. Prowadzono ich przez rozległą, piaszczystą dolinę. Gdzie niegdzie rosły pojedyncze drzewa o suchych liściach, w niektórych miejscach spod piachu wystawała pożółkła trawa. Szli szybkim marszem przez dobrych kilka minut, aż dotarli do pewnego budynku o niecodziennym kształcie, stojącego u podnóża wielkiej skały. Weszli do środka przez drewniane wrota. Wewnątrz wyglądało to jak amfiteatr. Ogromną arenę otaczało podwyższenie, na którym znajdowały się miejsca siedzące. Na wyodrębnionej platformie osłoniętej zakurzonymi kotarami stało też coś w rodzaju tronu. Wszyscy więźniowie zastanawiali się, dlaczego akurat tu zostali przetransportowani.
                Na trybunach siedziała i leżała nieliczna młodzież. Byli jeszcze bardziej przybici, niż dopiero przybyli. Mężczyźni w czarnych pelerynach zostawili swoich "podopiecznych" i rozeszli się po arenie, znikając w cieniu.
                - Te kajdany są za ciasne :| i twarde - oznajmił Thierry półgłosem swoim towarzyszkom.
                - Jaka szkoda, że nie są różowe i pluszowe... - odparła nieco ironicznie Destiny i westchnęła.
                - Nom. Mogli o takich pomyśleć. Podniosłyby nasze morale. A przez te stalowe łańcuchy będziemy mieć odciski i skończymy jak tamte emo ;/ - kontynuował Thierry, wskazując na trybuny.
                - Ciekawe, dlaczego są tacy przygnębieni - odezwał się cichym głosem Miś.
                - Pewnie- - zaczął chłopak.
                - Podejdźmy i zapytajmy! - przerwała bratu Desty.
                Ludzie na trybunach nie wyglądali na zbyt przyjemnych. Wchodząc po stromych schodach, Desty przyglądała się im. Przysiadła się do jedynego chłopaka, który wyglądał na w miarę normalnego i nie odchodzącego od zmysłów. Podpierał głowę ręką i spoglądał w przestrzeń. Miał brązowe włosy do ramion, zarost na twarzy i ciemne oczy, a jego marchewkowa <3 skóra poprzecinana była czarnymi pasami.
                - Hej. Wiesz może, co tu się dzieje? - odezwała się miłym głosem.
                Jej pytanie wyrwało go z zamyślenia. Popatrzył znudzonym wzrokiem na nią i towarzyszy, którzy właśnie ją dogonili.                
                - A wy jakimi żywiołami jeszcze władacie? - spytał beznamiętnie, nie robiąc sobie nic z zadanego mu pytania.
                Des postanowiła być wyrozumiała, gdyż sądziła, że koleś przez długi pobyt w niewoli dostał pomieszania zmysłów, podobnie jak Theo w kąpieli.
                - Ja i kumpela jesteśmy magami wody, a ten tutaj pseudomagiem natury :| - odparła Destiny.
                - Ej! ;/ - wtrącił Thierry, jednak został olany.
                - Dlaczego powiedziałeś "jeszcze"? - spytał nieśmiało Miś.
                Chłopak, który jak się okazało posiadał tygrysie uszy i ogon, uśmiechnął się ironicznie i powrócił do gapienia się w przeciwną ścianę koloseum.
                Nagle w niższym rzędzie odezwał się skulony, drobny chłopiec, a w jego głosie słychać było nutkę szaleństwa:
                - Oni odbiorą wam moc! Zabiorą magię i zabiją! Uciekajcie, póki możecie!
                Trójka nowych więźniów popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem.
                - Gdyby to chociaż było możliwe... - prychnął tygrys.
                - Dlaczego nie? - zapytała pewnym siebie tonem Des.
                - Ta rudera stoi na półwyspie -oświadczył. - Nie da się przepłynąć do najbliższego lądu bez statku. A za nami są tylko góry i pustynia. Wzgórza są strome, a po drodze nie ma szans na zdobycie jedzenia. Nie ma drogi ucieczki.
                - Skąd niby wiesz, że w okolicach tych gór nie ma chociaż- -zaczęła Destiny.
                - Bo próbowałem - uciął chłopak.
                Dziewczyna zamilkła. Nie sugerowała już nawet, że można by uciec statkiem, którym ich tu przywieziono. Było na nim więcej straży, niż w całym amfiteatrze.
                - A na co my w ogóle czekamy? :) - przerwał milczenie Thierry, nie dając widocznie po sobie poznać, że się czymkolwiek przejął.
                - Ech... - westchnął ciężko tygrys. - Jakoś w nocy zjawi się dowódca całej tej czarnej bandy. Wtedy będziecie musieli walczyć ze sobą na tej arenie. Powiedzą, że czterej najsilniejsi doznają oczyszczenia. Tak naprawdę to im jako pierwszym odbiorą moc. To nazywają "oczyszczeniem". Reszta też straci magię, ale później. Jeśli starczy im tego środka usuwającego magię z organizmu. A jak nie, to wtrącą wszystkich do lochów. Albo zabiją na miejscu. Zależy, w jakim nastroju będzie ten ich cholerny przywódca.
                - Że co?! - oburzyła się Destiny. - O, nie. Uciekniemy stąd, zanim ten jak mu tam się tu zjawi.
                - Powodzenia. Przyda się - kpił tygrys.
                - Zamknij się - syknęła.
                - Jak sobie życzysz - odparł obojętnie chłopak, po czym oparł się wygodnie i zamknął oczy.
                Destiny warknęła, po czym postanowiła nie zwracać na niego uwagi.
                - Dobra. Macie jakiś plan ucieczki? - zapytała Misia i Thierry'ego.
                - Zwariowałaś, siostra? :) Wszędzie pełno tych mięśniaków w czarnych szmatach - przypomniał Theo.
                - A gdyby tak pożyczyć sobie ich płaszcze i w nich wyjść? - zaproponował Miś.
                - Wiesz, co? Nawet, gdybyśmy mieli płaszcze, to musielibyśmy w kilka minut przypakować i urosnąć jakieś dwadzieścia centymetrów, bo nie przypominamy za bardzo tych wielkich goryli : ) - powiedział brat Desty.
                - Nieprawda, niektórzy z nich są niewiele wyżsi od nas. I są wśród nich kobiety, poznałam po głosie, gdy byliśmy na statku :| - poinformował Miś.
                - W sumie... dobra, przebierzemy się i wyjdziemy stąd. I co wtedy? Jeśli ten burak miał rację, to nie mamy dokąd pójść. :)
                - On siedzi obok i cię słyszy ._. - szepnął Miś.
                - O to chodzi. ;)
                Destiny kazała Thierry'emu się zamknąć, choć podzielała jego zdanie co do kolesia w paski.
                - Jesteście wredni. Odebrano mu moc, moglibyście chociaż udawać, że współczujecie :(( - szepnęła mała dziewczyna o czarnych włosach.
                - Wybacz, nie podzielamy twojej empatii :) - oznajmiła Desty.
                - Poza tym, jeśli się stąd jakoś nie wydostaniemy, to poczujemy jego ból :) - dodał Theo.
                - Ech... - westchnął Miś. - Możemy też dać się wszystkim pokonać w tym pojedynku. Gdy odpadniemy pierwsi, będziemy mieli okazję wymknąć się z areny, bo strażnicy będą pochłonięci starciami. A na zewnątrz... zobaczy się.
                Zanim Thierry zdążył skrytykować pomysł Misia, rozległ się huk otwieranych z rozmachem ogromnych drzwi, po czym zapanowała grobowa cisza. Na arenę wkroczył postawny mężczyzna w długim, czarnym płaszczu z kapturem, który zakrywał go w całości. Płeć została ustalona na zasadzie dokładnych pomiarów szerokości barów co do długości ciała. : )
                Zaskoczenie oraz strach opanowały nie tylko dzieciaki, ale również żołnierzy. To nic, że ich okrycia wierzchnie były takie same, jak płaszcz ich przywódcy. On budził grozę samym swoim sposobem bycia, choć większość zebranych widziała go po raz pierwszy w życiu i to przez kilka sekund.
                Kilku żołnierzy podbiegło do swojego mistrza. Ten jednak zignorował ich i pewnym krokiem ruszył w stronę schodów, które prowadziły do platformy, gdzie znajdował się tron.
                - Co to za gość? - spytał Thierry zmienionym głosem, jak gdyby nieco mniej pewnym siebie.
                - To ich przywódca. Straszny człowiek - oznajmił ich znajomy, który zerwał się pod wpływem trzasku wrót.
                - Skąd wiesz, że to on? Wygląda tak samo, jak wszyscy pozostali :| - mruknął ryś.
                - Bo wiem. Uwierz, nietrudno rozpoznać kogoś, kto zrujnował ci życie. Choćby się chował pod dziesięcioma takimi płaszczami.
                Trójka dzieciaków popatrzyła po sobie. Nie uśmiechała im się perspektywa utracenia mocy.
                - W każdym razie wygląda na to, że wasz plan ucieczki trafił szlag. Skoro on tu jest, nie ma szans, by zwiać - dodał wszystkim otuchy tygrys optymista. :)
                - A mnie się wydaje, że to nawet lepiej... -wtrącił Miś.
                Wszyscy popatrzyli na niego pobłażliwie. Biedny, naiwny Miś.
                - No, co? - spytała urażona lwica. - Wszyscy strażnicy widocznie boją się tego wielkiego faceta. Będą wokół niego latać i skupiać się na tym, żeby go czymś nie rozzłościć. Tak mi się wydaje. Więc ich czujność będzie uśpiona. A ten duży nawet nie zwraca na podwładnych uwagi, więc nas nie rozpozna...
                - Trzeba spróbować - podsumowała Destiny. - Inaczej skończymy tak, jak te świry tutaj.
                - Dzięki :) - podziękował tygrys.
                - Nie ma za co :) - odpowiedziała.
                Thierry odznaczał się ze wszystkich tu obecnych największą zręcznością i sprytem. Postanowiono, że podstępnie prześlizgnie się przez jedne z licznych drzwi znajdujących się w ścianach areny i poszuka zbrojowni lub innego pomieszczenia, gdzie mogłyby znajdować się podobne uniformy. Bez problemu przekradł się obok straży i zniknął w drzwiach.
                Tymczasem reszta młodzieży, z którą tu trafili, usiłowała wzniecić bunt. Kilkunastu magów zaatakowało niespodziewanie strażników.
                - My też próbowaliśmy - skomentował zajście tygrys. - Wydawało nam się, że zgraja magów bez przeszkód poradzi sobie z niemagami, ale okazało się, że oni mieli coś, co sprawiało, że magia odmawiała nam posłuszeństwa.
                Miś i Destiny przyglądały się w milczeniu. W razie potrzeby planowały pomóc innym, jednak jeśli to miałoby się zakończyć tak, jak mówił ich kolega, nie było najmniejszego sensu się narażać. Rzeczywiście, tygrys nie kłamał. Gdy magowie wycelowali płomieniami, wodnymi strumieniami, lianami oraz podmuchami wiatru w żołnierzy, ci szybko zareagowali. Wydobyli z kieszeni coś, co jaśniało bladym światłem. Nagle wszystkie magiczne zjawiska zmieniły trajektorię, rozszczepiły się i poleciały we wszystkie strony.
                Wyglądało na to, że te przedmioty zakłócały kontrolę nad żywiołami. Analiza sytuacji tak pochłonęła wszystkich zgromadzonych, że nikt nie zauważył potężnej fali  ognia frunącej w kierunku Misia. Zanim Des zdążyła zareagować, płomienie uderzyły w dziewczynę. BRAND  <3
                Jednakże Miś nie był zwykłym magiem wody... jedynie trzy osoby zobaczyły, co się stało. Misia otoczyła mistyczna siła, która pochłonęła ogień. Nic mu się nie stało. Miał tylko trochę sadzy na ubraniu.
                W tym momencie mistrz ludzi w czerni, obserwując dokładnie wszystko i wszystkich, dał z najwyższej części trybun znak ręką, że magowie mają zacząć pojedynek. Wydał również inne polecenie swoim zakapturzonym gorylom...
                Wszyscy magowie zostali siłą zaciągnięci na środek areny. Dwóch żołnierzy w pelerynach zmierzało po Desty i Misia. Gdy dziewczyny były łapane i obezwładniane, tygrys zerwał się z siedzenia i zamierzał je obronić, jednak Des go uspokoiła i powiedziała, że to i tak nic nie da. Bezradny chłopak patrzył, jak zaciągano je na piasek  stadionu. Jednak koleś, który trzymał Misia, nie zatrzymał się tam, gdzie jego towarzysz, ale zaprowadził po schodach prosto do loży ich wodza...
                Destiny z przerażeniem śledziła Misia wzrokiem. Szatynka zastanawiała się w panice, co jest nie tak. Dlaczego zabrano ją gdzie indziej, niż resztę?
                Została doprowadzona przed sam tron, na którym rozpierał się wygodnie mężczyzna w czarnym płaszczu. Kazał doręczycielowi wyjść. Gdy żołnierz zniknął, mistrz wstał. Skierował swe kroki w stronę ściany, gdzie za kotarą znajdowały się drzwi. Otworzył je i zaprosił Misia gestem. Dziewczyna stała w miejscu, sparaliżowana strachem.
                - No, dalej - zachęcał ją uprzejmym tonem.
                Miś zebrał w sobie całą swoją odwagę i przekroczył próg. Za nim wszedł tajemniczy koleś i zatrzasnął drzwi. Lwica nie spodziewała się, że będą tu sami. Zaczęła żałować, że dała się tak łatwo zaciągnąć w pułapkę. W pomieszczeniu znajdował się tylko spory, drewniany stół w centrum, a światło słońca, które prawie już zaszło, dostawało się tutaj przez trzy szerokie okiennice pozbawione szyb. Z zewnątrz dobiegał szum morza i krzyk mew.
                Mężczyzna podszedł bliżej. Kiedy stał tuż przy niej, dziewczyna uświadomiła sobie, jak bardzo jest wysoki. Z tego powodu bała się go jeszcze bardziej. Spuściła wzrok i starała się powstrzymać drżenie ciała. Spodziewała się, że zaraz będzie pierwszą osobą, której zostanie odebrana moc. Albo coś więcej. ;)

                Tymczasem Destiny zapomniała, że miała dać się pokonać. Zniknięcie Misia zbyt ją niepokoiło, a słabość innych magów wręcz jej ubliżała. W swojej wściekłości powalała na ziemię kolejnych cieniasów. Każdy następny kandydat stawał przed nią zalany potem i trzęsąc się jak galareta w obawie przed jej siłą. Gdy właśnie nokautowała jednego z ostatnich przeciwników, została zaczepiona przez strażnika. Pociągnął ją za rękę w cień rzucany przez ścianę.
                - Co ty robisz?! - krzyknęła, wyrywając się.
                - Spoko, to ja! o; - odezwał się z kapturowych czeluści głos jej brata. - Gdzie Miś?
                - Zabrali ją... - odparła siostra grobowym tonem.
                - Że co? Musimy ją szybko znaleźć i wiać, bo ten statek podobno ma zaraz odpłynąć, a przynajmniej tak mówili ci mili panowie w czarnych kieckach, których podsłuchiwałem. :)
                - Muszę tam wracać, a ty możesz sobie kombinować, jak wydostać Misia ze szponów tego psychola! - ucięła rozmowę Destiny i wróciła na arenę. Wgniatanie kolejnych słabeuszy w ziemię dawało jej satysfakcję i w pewien sposób działało relaksująco.
                Thierry nie wiedział, co ma robić. Postanowił zakraść się w swoim przebraniu na platformę i sprawdzić, co "psychol" robi z Misiem. Jednak wcale nie tak łatwo było przedostać się przez tłumy straży pilnującej schodów. Zadawali mu po drodze niewygodne pytania.

                Zakapturzona postać uniosła ręcę. Miś zamknął oczy w obawie przed ciosem. Jednak mężczyzna tylko skrzyżował ręce na klacie. Zaskoczona szatynka uniosła oczy i popatrzyła na swojego oprawcę. Zachowywał się niezwykle spokojnie jak na kogoś, kto zamierzał ją zabić. Spoglądał na nią z wysoka.
                - Ciekaw jestem, jakim cudem jeszcze żyjesz - powiedział bardzo niskim i głębokim głosem.
                Misia zmroziło. Nie chciał nawet myśleć o tym, co się stanie po takim wprowadzeniu.
                - Ten płomień powinien cię zabić, moja droga... ale tego nie zrobił. Dlaczego? - kontynuował czarny.
                - Ja... jestem magiem wody - wytłumaczył Miś, zbierając się na odwagę.
                - Mag wody broniłby się inaczej. Ty nie musiałaś nic robić. Ta bariera cię osłoniła - mężczyzna zrobił się nagle szorstki. Nie oczekując odpowiedzi od dziewczyny, mówił dalej: - Zdajesz sobie sprawę, gdzie i w jakim towarzystwie się znajdujesz?
                Miś potrząsnął przecząco głową, bojąc się odezwać.
                - Jesteś w kryjówce łowców magów. Tych, którzy od lat tępią nas za to, że jesteśmy kimś więcej. Oni chcą ci odebrać ten wyjątkowy dar, który mógłbym wykorzystać...
                Miś nie miał pojęcia, co się dzieje.
                - Chciałabym wiedzieć... - zaczęła niewyraźnie - dlaczego dowódca łowców magów wypowiada się tak, jakby sam był przez nich prześladowany?
                - Nie jestem ich dowódcą.
                Słowa te były równie tajemnicze, co ten, kto je wypowiedział. Nie mówiąc już nic więcej, opuścił pokój i wrócił na trybuny. Miś nie wiedział, co ze sobą zrobić. Powoli ruszył w tym samym kierunku. Gdy przekroczył drzwi, zauważył strażnika, którego nie było w tym miejscu wcześniej. Gość przysunął się do niej i szepnął: "To ja". Miś poznał głos Thierry'ego. Wyglądało na to, że udało mu się zdobyć przebranie, ale po tym, co się wydarzyło, ucieczka była jeszcze mniej prawdopodobna.
                - Wyprowadzić więźniów na zewnątrz - dało się słyszeć donośny i stanowczy ton wodza, przerywający walkę. Żołnierze widocznie się tego nie spodziewali, lecz posłusznie spętali nastolatków ponownie. Wielkie wrota zostały otwarte na oścież, a gdy tylko to się stało, do środka dostał się gwałtowny wicher, prawie zwalając wszystkich z nóg. Miś zauważył, że mężczyzna, z którym niedawno rozmawiał, unosił powoli ręce. Kiedy znalazły się na poziomie ramion, zamachnął się prawą ręką, a wiatr rzucił strażnikami i niektórymi więźniami o ścianę areny z taką siłą, że musieli co najmniej stracić przytomność. Część żołnierzy schyliła się, nim to się stało i teraz rzucili się na nieprzytomnych  "kolegów", zakuwając ich w kajdany, które wcześniej zdjęli więźniom i związując plecami do siebie. Nikt nie rozumiał, co się stało. Piasek areny unoszący się w powietrzu ograniczył widoczność.
                - Świetne przebranie - zakpił mężczyzna odpowiedzialny za całe zamieszanie, nadal stojąc plecami do Misia i Thierry'ego. Ponownie wziął zamach, a prąd powietrza rzucił rysiem o ścianę. Thierry zjechał po niej na kamienną podłogę, stękając z bólu. Przerażony Miś wciągnął ze świstem powietrze. Chciał podejść do niego i mu pomóc, jednak jego plany zostały pokrzyżowane. Poczuł, że ktoś łapie go mocno za rękę.
                - Dokąd się wybierasz? - powiedział wysoki mężczyzna. - Przecież mówiłem, że cię potrzebuję...
                Dziewczyna zorientowała się, że straciła grunt pod nogami. Została złapana w silne ramiona mistrza. Zobaczyła tylko, jak zeskoczył z nią z platformy i przebijając się przez chmurę dymu, wylecieli na zewnątrz. Potem poczuła się dziwnie i zemdlała.

                W międzyczasie Destiny usiłowała uwolnić się z więzów, gdy pilnujący jej żołnierz zajęty był obezwładnianiem rannych "towarzyszy". Niespodzianie ktoś podszedł do niej i chwycił jej skrępowane dłonie. Pożałował tego, gdyż błękitnowłosa tygrysica  wymierzyła mu kopniaka z półobrotu w splot słoneczny.
                - Oszalałaś?! - odezwał się znajomy głos, którego właściciel zwijał się z bólu, wstając z ziemi. - Próbuję ci pomóc!
                - Sama sobie dam radę! - odwarknęła Desty, lecz gdy kolejna próba oswobodzenia dłoni poszła na marne, dodała: - Dobra, pozwalam ci mi pomóc. :/
                - Dziękuję, wasza wysokość jest doprawdy zbyt łaskawa ;/ - odparł tygrys, przecinając pazurami jej więzy.
                Gdy piasek wreszcie opadł, zobaczyli kilkudziesięciu strażników siedzących lub leżących pod ścianą. Wszyscy byli związani i w większości nieprzytomni, a może nawet nieżywi. Fałszywi żołnierze zdjęli kaptury oraz płaszcze. Wyglądało na to, że oni oraz ich szef udawali prawdziwych antymagów,  żeby uratować młodzież...
                - Uwaga, wszyscy! - ryknął bardzo wysoki facet z porożem, najprawdopodobniej bizon. - W każdej chwili może się tu zjawić prawdziwy Mistrz. W waszym interesie leży, żeby zabrać ich statki i jak najszybciej stąd odpłynąć. Powodzenia.
                Gdy wykrzyczał to, co miał do wykrzyczenia, zgraja pseudoantymagów ruszyła w kierunku wybrzeża, nie przejmując sie już losem uciekinierów. Ich okręt zacumowany był za jedną z niższych gór. Pozostałe dwa statki sterczące przy brzegu miały posłużyć dzieciakom do ucieczki.
                Destiny rozglądała się we wszystkie strony, szukając wśród tłumu nastolatków Thierry'ego i Misia. Nie było ich widać. Przypomniała sobie, że Theo miał na sobie czarny płaszcz, kiedy się ostatnio widzieli, toteż postanowiła sprawdzić, czy nie ma go gdzieś pośród żołnierzy.
                - Ej, gdzie- - zaczął tygrys, widząc, że dziewczyna pobiegła do koloseum. Westchnął i poszedł za nią. I tak nie miał nic lepszego do roboty.
                Desty opadły ręce, gdy zobaczyła około czterdziestu żołnierzy. Wszyscy w kapturach. Szukanie pewnie trochę potrwa.              
                - Sprawdź tych tutaj, a ja poszukam na trybunach :) - ofiarował swą pomoc wspaniałomyślny tygrys.
                - Nie prosiłam cię o- zaczęła Des.
                - Jestem Lewis. :)
                Zdenerwowana Desty warknęła, tłumiąc targające nią negatywne uczucia. Podczas gdy ona była w połowie przeszukiwania facetów w czerni, Lewis zawołał:
                - Jest tutaj. Ale nie oddycha. :|
                - Jak to?! - pisnęła Desty, zakrywając twarz oczami usta dłońmi. 
                - Wyluzuj, żartowałem. Idioci zawsze umierają ostatni. :)
                - Tylko ja mam prawo nazywać swojego brata idiotą, idioto! - krzyknęła wyprowadzona z równowagi Destiny i pobiegła po schodach do miejsca, gdzie tzw. "Mistrz" wcześniej zabrał Misia.
                Thierry siedział oparty o ścianę, pochylając głowę i z trudem łapiąc oddech. Siostra uklękła koło niego i przytuliła go do siebie (! ! !), co zdarzało się jej niezwykle rzadko, jakoś raz na dwa lata. Albo pięć lat. Wydarzenie to było tak przełomowe, że Theo ocknął się w mgnieniu oka i odepchnął od siebie Des.
                - Przestań mnie molestować, trzymaj te cy-... łapy przy sobie! ;/ - wrzasnął Thierry.
                - Wygląda na to, że wszystko z tobą w porządku :) - podsumowała Destiny.
                - Właściwie, to trochę bolą mnie plecy i nie czuję lewego ucha, ale poza tym wszystko oki, nie musisz się martwić :( - powiedział brat.
                - To dobrze, bo nie zamierzałam :) - zapewniła siostra.
                - Jaaasne. Słyszałem twoją reakcję na wieść o mojej śmierci. :)
                - Ja w ten sposób wyraziłam swój zachwyt i szczęście z powodu, że wreszcie zostałam jedynaczką. :)
                - Wybaczcie, że przerywam ten wzruszający moment, ale gdzie jest ta mała? :| - spytał Lewis.
                Oba tygrysy popatrzyły na rysia.
                - Yyy... no więc... wydaje mi się, że zabrał ją ten wielki koleś ^^" - spekulował Theo. - Nie jestem pewien, bo rzucił mną o ścianę i chyba złamał mi obojczyk. :(
                - Ty idioto! - wydarła się Desty i uderzyła go w ramię. Bolało. :( Niestety, ale w tej rodzinie to Thierry był płcią słabą.
                Lewis zajrzał jeszcze do pomieszczenia za ścianą, gdzie stał wielki stół. Nie było tam nikogo. Wrócił i pobiegł na plażę, zostawiając Thierry'ego i Destiny kłócących się w koloseum. Okręt był już daleko.
                Desty przybiegła chwilę później i dołączyła do Lewisa. Thierry dotarł z opóźnieniem spowodowanym uciążliwym bólem pleców oraz lewego ucha.
                - Nie dogonimy ich, prawda? - pytała Des bez cienia nadziei.
                - Raczej nie - odparł Lewis. - Ale moglibyśmy popłynąć za nimi.
                Desty dręczyły wyrzuty sumienia. Dlaczego to stało się Misiowi, a nie jej? Miś był słaby, bał się ludzi i świata, a Destiny miała silny charakter. I sierpowy. Trzeba było zacząć działać. Uwolnieni ludzie rozsypani na wybrzeżu żywo dyskutowali, w jaki sposób wydostać się z wyspy. Lewis postanowił dowiedzieć się od innych tego i owego. Po kilku minutach wrócił do bliźniąt, które zdążyły się znowu pokłócić.
                - Wygląda na to, że większość pochodzi z południa i zachodu. Tak myślę, że mogliby wziąć ten większy statek i popłynąć w kierunku, skąd przypłynęli - zdradził swoje przemyślenia chłopak w wieku około dwudziestu lat.
                - Fajnie, a co z resztą? I z Misiem? - zapytała sceptycznie Des.
                - A my przejęlibyśmy drugą łajbę i popłynęli na północ do Amrii. Razem z tymi, których stamtąd porwano :) - odpowiedział. - I w miarę możliwości postaramy się płynąć za tymi... jak im tam.
                Jeden z bardziej wygadanych chłopaków szczególnie wyróżniał się wśród młodych i stojąc na kamieniu, wydawał rozkazy. Mówił, że popłyną wszyscy w jednym statku na wschód, co było czystym absurdem. Widać, że koleś nie wiedział nawet, gdzie się znajdują. Lewis nagle zjawił się w centrum zbiorowiska i zagłuszył swoim potężnym głosem paplanie dzieciaka na głazie, dzieląc się ze wszystkimi swoim pomysłem na przydział łodzi i kierunki, w których popłyną. Wszyscy zgodzili się z nim, jednak nie do końca byli pewni powodzenia tego planu.
                - Nikt z nas nie ma pojęcia, jak się pływa statkiem. A nawet jeśli by się to udało, na pewno zgubimy się bez odpowiedniej nawigacji - wtrąciła jakaś dziewczyna.
                - Wśród nas musi być ktoś, kto choć raz miał ster w ręce :| - odparł Lewis.
                Tłum znowu zaczął prowadzić ożywioną dyskusję. W pewnym momencie ponury młodzian wyszedł naprzeciw  i rzekł:
                - Jestem studentem szkoły morskiej. Kilka razy już prowadziłem mniejsze statki. Powinienem dać sobie radę i z tym.
                Tygrys poklepał go po ramieniu i oznajmił:
                - Oto kapitan grupy zmierzającej na południe. Nie traćcie czasu i pakujcie się na pokład. : )
                Rozentuzjazmowana młodzież zadeklarowała posłuszeństwo swojemu kapitanowi i natychmiast rozpoczęła proces ładowania się na większy okręt. Desty przecisnęła się przez hordę nastolatków do Lewisa.
                - No, proszę. Jednak do czegoś się przydajesz :| - pogratulowała.
                - Dzięki :) - podziękował, odbierając to jako komplement.
                - Ale jest jedno ale, a nawet dwa. Kto będzie sterował naszym statkiem, hmm? - spytała błękitnowłosa.
                Chłopak patrzył na nią z tajemniczym i pewnym siebie uśmiechem.
                - No, co? ;/ - prychnęła.
                Nie padła odpowiedź.
                - Pewnie zaraz się okaże, że jesteś kapitanem z wieloletnim stażem, prawda? -___- - domyślała się Desty.
                - Niezupełnie. :) Jestem świeżo upieczonym absolwentem Akademii Marynarki Wojennej w Luthenfordzie na wydziale nawigacji i takich tam. Cieszysz się?
                - Bardzo. :) Nie schlebiaj sobie, tylko zabierz nas do Misia.
                - Znaczy... jest mały problem, bo nie ma wiatru, a jest nas za mało, żeby w ogóle ruszyć statek za pomocą wioseł :| - oznajmił Lewis.
                - Cudnie :) - powiedziała Desty z uśmiechem ociekającym ironią.
                - Ej, ja się staram pomóc. ;/ Jeśli nie jesteś w stanie okazać odrobiny wdzięczności, to chociaż skończ z tym cynizmem :| - poprosił chłopak w paski.
                - Nie. :)
                Stali tak na plaży i obserwowali, jak pierwszy statek przygotowywał się do odbicia od brzegu.
                - Przepraszam... - Usłyszeli cichy, nieśmiały głos obok. Podeszła do nich pewna dziewczyna, dorównująca wzrostem Destiny. Miała kremową skórę oraz brązowe oczy i włosy sięgające łokci. - Jestem magiem powietrza i-
                - No, to problem z głowy :))))) - ucieszył się Lewis, automatycznie akceptując słowne CV i list motywacyjny brunetki. - Wsiadajmy i odpłyńmy stąd jak najszybciej.
                Gdy wsiadali na pokład, Des wyżywała się na Thierrym. Oberwało mu się między innymi za to, że Lewis był istnym przykładem szczęściarza, któremu wszystko przychodziło z łatwością, nawet kremowe kotki.
                Po dziesięciu minutach byli już gotowi do drogi. Desty próbowała wytworzyć fale, aby ruszyć statek, jednak jej się nie udawało.
                - Co jest?! - wkurzała się Desty, bardzo przewrażliwiona na punkcie swej potężnej mocy. - Moja magia świruje jak wtedy w koloseum@!#$%^&*&(*^%$#@
                - Aaa! Więc to tymi klejnotami zakłócali naszą pozytywną energię! :) - odkrył Amerykę Thierry.
                - Spoko, ale dlaczego w takim razie nadal nie możesz używać magii, skoro jesteśmy tak daleko od tych czarnych? :| - myślał na glos Lewis.
                - Ja chyba wiem :) - wyznał Thierry i pokazał im niewielki worek, który miał ze sobą. Wyjął ze środka jeden z licznych kryształów, jakie udało mu się przemycić. Wyglądał jak niekształtna kostka lodu, mieścił się w dłoni i wydobywało się z niego delikatne, białe światło.
                - Ty głupolu! ;/ - skrzyczała brata Des. Znowu.
                - No, co?! Mogą się przydać! ;/ Zawsze to jakaś ochrona przed innymi magami. I możemy je upchnąć naiwnemu handlarzowi. :)
                - Chyba cię do końca popieprzyło! Przecież przez nie sami nie możemy używać mocy! :/ - zgasiła go siostra.
                - Czy ja wiem, to nie takie głupie ;o - powiedział tygrys, zabierając Thierry'emu worek. - Hajs może nam się przydać. Jeśli na tym statku są zapasy, to szybko się skończą i będziemy musieli po drodze zatrzymać się w porcie i je uzupełnić. Schowamy te kamienie gdzieś pod pokładem i może nie będą nam przeszkadzać.
                - Pff, mistrz sztuki przetrwania... - prychnęła Desty, siadając na poręczy ze skrzyżowanymi rękami. Dla Lewisa taka reakcja dziewczyny była bardziej satysfakcjonująca, niż najmilszy komplement.
                Thierry dostał rozkaz ukrycia worka jak najgłębiej pod pokładem. Gdy tego dokonał (wszyscy bali się w ogóle myśleć, gdzie ktoś o intelekcie pokroju rysia mógł go schować), odbili od brzegu szybciej, niż pierwszy statek. Destiny z pomocą magii odepchnęła statek od brzegu na pełne morze. Kiedy kremowej  udało się skierować wiatr tak, aby dął w żagiel, Dest mogła opuścić stanowisko. Lewis stał przy sterze.
                - Poszukajcie mi jakiejś mapy :| - poprosił.
                 - Sam se szukaj - odburknęła Desty i poszła szukać mapy.
                Znalazła ją w kajucie poprzedniego kapitana razem z kompasem w zestawie i zaniosła tygrysowi.
                - Dziękuję, słonko ;) - powiedział zalotnie Lewis.
                - Nie jestem żadnym twoim słonkiem ;/ - odparła.
                - A kim? ;)
                - Nie jesteś godzien, by poznać me imię.
                - NAZYWA SIĘ DESTINY, MA SIEDEMNAŚCIE LAT I LUBI WYSOKICH BRUNETÓW W PASKI!!!! - wrzasnął Thierry z drugiego końca statku.
                - Destiny? :))) - powtórzył Lewis. - Niezwykle subtelne i delikatne imię jak na kogoś... - zawahał się, widząc mordercze spojrzenie tygrysicy. - Mogę ci mówić Des? :)
                 - Nie, nie możesz. ;/ A teraz wybacz, idę wyrzucić swojego brata za burtę, a następnie znaleźć sobie najwygodniejszą kajutę z jacuzzi i kablówką.

                Jak powiedziała, tak zrobiła. Lewis z szatańskim uśmiechem odprowadzał jej dupcię ją wzrokiem, a następnie skupił się na mapie i kompasie