środa, 7 września 2016

Kocham Krem 1

                To był pierwszy dzień Cream w nowej szkole. Po wielu trudach włożonych w dostanie się na upragniony profil, mogła wreszcie odetchnąć akademickim powietrzem i cieszyć się życiem.
                Cały czas przyłapywała się na wypatrywaniu w utęsknieniu sylwetki wysokiego lwa, za którego uśmiechem zdążyła się porządnie stęsknić przez ostatni tydzień wakacji.
                Zmierzając na setne któreś piętro uczelni, gdzie miały się odbyć jej pierwsze zajęcia, czuła się niezwykle obco, gdy mijała swoich rówieśników. Wszyscy byli jakoś dziwnie otwarci i komunikatywni. Dziwni ludzie. -,-
                Nagle zadzwonił dzwonek. Cream zorientowała się, że nie jest nawet w połowie drogi na wyznaczone piętro. Przerażona perspektywą spóźnienia się na pierwsze zajęcia, przyspieszyła i pokonywała po dwa schody na raz. Przebiegła sprintem korytarz, dopadając do kolejnych schodów.   Jednak gdy chciała skrócić sobie drogę przeskakując z jednej partii schodów na drugą, oczywiście musiała mieć pecha i na kogoś wpaść. Jednak to nieszczęście natychmiast zamieniło się w szczęście, gdyż wpadła prosto w ramiona Żara, który za pomocą telekinezy uratował swoje i jej książki przed upadkiem i pewną śmiercią.
                - Dokąd się pani tak spieszy? :) - zapytał lew nieziemsko zadowolony z przypadkowego spotkania w tak miłych okolicznościach. - Przypominam, że bieganie po korytarzach jest zabronione.
                Zarumieniona Cream z trudem próbowała opanować trzęsące się z wysiłku nogi. A może trzęsły się z przejęcia? Dziewczyna niechętnie oderwała się od lwiej klaty i spojrzała nieśmiało w rozpromienioną twarz mistrza.
                - N-nie wiedziałam, p-przepraszam 😢 - wyraziła skruchę biedna, naiwna Cream.
                - Wybaczę to karygodne zaniedbanie, jeśli dasz się wyciągnąć na herbatę. - Ujęty smutkiem i wyrzutami sumienia dziewczyny, Żar zagarnął wszystkie książki i objął króliczkę w talii, kierując się z powrotem w dół. Nie wyglądało na to, żeby w ogóle oczekiwał z jej strony odpowiedzi. A co dopiero odmowy.
                - T-teraz?! - pisnęła Cream z nutką paniki.
                - Chyba nie masz teraz w planach niczego ważniejszego ode mnie? : / - zapytał groźnie Żar, unosząc brew.
                - M-mam teraz wykład z geografii jakiejśtam ;-; - jęknęła uroczo.
                Profesor nad profesorami z gracją prowadził ją dalej w sobie tylko znanym kierunku.
                - Czy usiłujesz sugerować, że jakiś wykład jest > niż herbata ze MNĄ? - zapytał z oburzeniem.
                - Ależ skąd! - zaprzeczyła szybko Cream, z rozpaczą próbując zaakceptować fakt, iż jej pierwsza lekcja przepadnie na wieki i do końca życia nie nadrobi zaległości.
                - To dobrze :) - ucieszył się lew, władczo prowadząc Cream do pomieszczenia na sto pierwszym piętrze, które zdaje się spełniało funkcje jego prywatnego gabinetu.
                Została poproszona o zajęcie miejsca w salonie na wygodnej kanapie, a gospodarz zabrał się za przygotowanie herbaty. Wyglądało to tak, że od razu usiadł obok Cream, a telekineza zajęła swoje stałe stanowisko w kuchni.
                To spotkanie przebiegło zupełnie inaczej, niż ich pierwsze. Rozmawiali ze sobą w miłej atmosferze dobrych kilka minut, aż telekineza podała im herbatę.
                Jednakże gdy napar znalazł się na stole obok, dziewczyna siedziała już na kolanach mistrza. Zaraz potem pogrążyli się w namiętnych pocałunkach, a niedługo później Cream leżała już na miękkiej sofie, a Żar nad nią. Kremowa króliczka już ani trochę nie żałowała, iż wykład był zmuszony odbyć się bez niej.

                Herbatę wypili dopiero po fakcie. Smakowała miłością, namiętnością i żarliwością.

                Od tego pamiętnego zdarzenia Cream każdy dzień zaczynała lub kończyła w gabinecie Żara, a czasem nawet w jego klasie po wykładzie z kultury Amrii. Ta rutyna sprawiła, że z przyjemnością wstawała rano i pokonywała dystans z pokoju aż na uczelnię. To jest jakichś kilka metrów.
                Jednak pewnego felernego dnia Cream, nie spodziewając się niczego, schodziła tanecznym krokiem po schodach ze sto pierwszego piętra po namiętnej randce z Żarem. O tej porze nie było tu już nikogo. Nie myślała o niczym innym, by tylko dostać się do domu, wziąć namiętny, gorący prysznic i rozkoszować się mangami. Gdy po kilkudziesięciu minutach stanęła w korytarzu na nieznanym sobie piętrze, poczuła, że coś jest nie tak. Droga z lwiej jaskini na dół nigdy nie była tak czasochłonna. Pomyślała, że dłuży jej się przez zmęczenie po długich i męczących zajęciach & jeszcze dłuższej randce, więc szła dalej.
                Ale przemierzaniu identycznych korytarzy i schodów nie było końca. Króliczce przeszło przez myśl, że być może pomyliła się na którymś rozwidleniu, jednak według jej kalkulacji znajdowałaby się już kilkaset metrów pod ziemią, a przez zdobione okna i witraże wlewało się popołudniowe słońce.
                Wreszcie zdenerwowana postanowiła na przekór wchodzić po schodach z powrotem. Z początku powoli, potem stopniowo coraz szybciej, bo traciła już cierpliwość.
                Zaczęła biec.
                Gdy próbowała skrócić sobie drogę przeskakując z jednej partii schodów na drugą, oczywiście musiała mieć pecha i na kogoś wpaść.
                - Dokąd się pani tak spieszy? ; ) Przypominam, że bieganie po korytarzach jest zabronione.
Cream poczuła deja vu. Z początku była przekonana, że znowu wpakowała się na klatę Żara, lecz coś tu się nie zgadzało. Otóż jej przeszkoda nie przytuliła jej natychmiast po zaistniałej kolizji oraz dysponowała całkowicie innym głosem. Ten był szorstki, oschły i nieprzychylny. Króliczka spojrzała w twarz stojącego przed sobą mężczyzny i od razu odskoczyła. To definitywnie nie był Żar.
                Mężczyzna miał śnieżnobiałą karnację i ostry czarny mejkap na oczach. Jego kruczoczarne, równiuteńko ścięte włosy opadały na ramiona białego, nienagannie ułożonego garnituru. Gracji dodawała mu laska, o którą się podpierał.
                Spoglądał na nią świdrującymi oczami z wrednym uśmieszkiem.
                - Przepraszam, to się już nie powtórzy ; ///// - odwarknęła Cream, którą kilkukiloetrowa podróż po schodach wytrąciła z równowagi.
                - Musi pani być niesamowicie pewna swojego szczęścia, skoro z taką lekkością łamie pani reguły panujące na uczelni - kontynuował pouczenie.
                Cream nie miała pojęcia co to reguły.
                Poza tym była aktualnie bardziej pochłonięta odkryciem, iż gość, na którego wpadła miał znacznie bardziej zadbane paznokcie, niż ona. Włosy też były nieporównywalnie lśniące, gęstsze i miały wzorowe końcówki. Co do mejkapu... nie było nawet do czego porównywać. Cream przed randkami z Żarem miała tylko chwilkę, by bazgrnąć sobie dwie kreski na powiekach w nadziei, że będą się chociaż wydawały równe. Jego były po prostu symetrycznym arcydziełem.
                (Pedał.)
                Cream nie zerkała już na nic innego, bo dostawała kompleksów.
                - Nie wiem, o czym pan mówi - warknęła.
                - "Pan profesor", kochanie :) - odwarknął jadowicie. - Chciałbym cię uświadomić, że to ja przeprowadzam egzaminy wstępne na tym - MOIM - wydziale, jednak Żar w przeddzień II tury egzaminów  poprosił mnie, żebyśmy się zamienili, a ja nie potrafię odmówić, gdy spoglądają na mnie te piękne, bezdenne oczy, ah - rozmarzył się, będąc jednocześnie na siebie złym.
                Cream chyba właśnie rozmawiała z mistrzem wydziału kulturoznawstwa. Cieszyła się bardziej niż kiedykolwiek, że to Żar ją egzaminował. Ach, to było coś.
                - O ile pamiętam, zdała pani wzorowo jako jedyna. Nie mogę się doczekać, aż na zajęciach olśni nas pani swoją erudycją na temat wszelakich kultur oraz żywo zaistnieje w każdej dyskusji na forum klasy. :)
                Tak. Krem zdecydowanie tymi cechami i możliwościami dysponował. Speszyła się.
                - T-tak, ja również :)"""" - odparła bez przekonania.
                Profesor spojrzał na zegarek.
                - Ah, późno już. Pragnąłbym cię tylko poinformować, iż wchodzenie w związki z wykładowcami nie jest przeze mnie najlepiej postrzegane - warknął, po czym dodał szeptem: - Szczególnie z Żarem.
                Krem wyczuł podtekst.
                - Jeśli pani postępowanie się nie zmieni, chyba nie dojdziemy do porozumienia w sytuacjach, gdy zajdzie taka potrzeba. :) To byłby prawdziwy PECH dla kogoś, kto ledwo przechodziłby z klasy do klasy, jednak ty jesteś wzorową studentką, więc chyba nie ma się czym martwić, prawda?
                Zanim kremowa zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, tamten zniknął, zostawiając ją samą.
                Króliczka postanowiła nie przejmować się groźbą profesora i ruszyła w swoją stronę. Nareszcie udało jej się wydostać z labiryntu.
                Niestety, na jego końcu czekał na nią minotarł.
                - Ju fakin pis of krem!!!!!!!!!!!!!!! - doszły jej uszu wyzwiska rzucane przez Misi, którego z początku nie zauważyła, dopóki nie spojrzała w dół. - Jak mogłaś nie przyjść na pierwszy wykład!!!!!!!!!!!!!!! Przez cb koło mnie wepchnęli się Des i Thi!!!!!!!!!!!!! Przede mną siedzi cała zgraja lisów!!!!!!!!!!!!! A za mną jest ściana!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Zostało ci tylko miejsce w pierwszej ławce ty kutasie!!!!!!!!!!!!!!!!!! I to koło Halla!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
                Załamany Krem tłumaczył sobie, że sam sobie zapracował na taki los.
                Postanowiła zaakceptować swoje fatum i siedzieć tuż przed wykładowcami do końca życia.
Mimochodem zastanawiała się, czy inni nauczyciele są chociaż w połowie tak seksi jak Żar. Wtedy jakoś udałoby się znieść tę karę.
                A potem przypomniała sobie, że będzie też doświadczać wykładów z tym... kolesiem w pedalskim garniaku. Wzdrygnęła się.

                Miś nalegał, by Kremowa skoczyła z nim do parku na pokemony, żeby mógł jej opowiedzieć ze szczegółami przebieg wykładu geografii, który przegapiła i zaspoilerował na wstępie, że profesor geografii jest super seksi. Cream z bólem serca musiała odmówić, gdyż była już umówiona z mangami.
                Po wielu ciężkich zmaganiach wreszcie dała radę wyjść ze szkoły. Popędziła do swoich mang i prysznica, które oczekiwały przez cały dzień swojej właścicielki. Wreszcie mogła się zrelaksować i zapomnieć o tym, co zaszło. Oczywiście poza herbatką z Żarem. To wspominała nieprzerwanie z wypiekami na twarzy.

                Wieczorem zadzwonił do niej Żar z zapytaniem, czy nie miałaby ochoty spotkać się z nim przy romantycznej kolacji. Po całym dniu namiętnego związku Cream nauczyła się, że jemu nie wolno odmawiać.
                Zaraz potem zadzwonił Misi i z maślanymi oczkami pytał, czy Krem nie miałby może ochoty wpaść i pooglądać z nim filmów albo anime. Króliczka dostała wolność wyboru gatunku.
                Cream z bólem serca musiała odmówić przyjaciółce, obiecując jej, że na pewno będą mogły ponołlajfić jutro. Złamane misiowe serduszko napełniło się nadzieją i zgodziło się poczekać 24h do jutra.
                Tak naprawdę pogrążyło się w głębokiej depresji i poszło grać w lola.
                Po pięciu minutach randki w eleganckiej restauracji Cream jak na razie rozlała napój tylko dwa razy i tylko na swoją sukienkę. Nie przejęła się tym ani trochę, bo Żar zareagował na oba wypadki swoim przesłodkim śmieszkiem pełnym empatii i pocieszenia i pomógł jej się wytrzeć.
                Zaczęła nieśmiało rozważać rozlanie jeszcze odrobiny herbaty na klatkę piersiową. Albo niżej.                Jednak postanowiła zachować ten pomysł na kiedy indziej.
                Podczas kolacji zapytała Żara niewinnie o profesora, który był jej niedoszłym egzaminatorem.
                - O, spotkałaś już Amona? :) - odparł pytaniem na pytanie. Wyglądał na zadowolonego, że poruszyła ten temat. - Mon to mój najlepszy kumpel. Spoko gość. :)
                Oho, czyżby "Mon" był w strefie przyjaźni i dlatego tak bardzo jej nie lubił?
                - Jest mistrzem wydziału psychologii. I kulturoznawstwa. I jeszcze kilku innych. Studenci go uwielbiają. Właściwie ma w tej szkole większe wpływy ode mnie. Ale tylko to. ; )))))
                Cream wdzięcznie zachichotała. Następnie zapytała co to dla niej oznacza.
                - Do Amona lecisz, jak masz jakiś problem i chcesz na przykład wydłużyć sobie termin albo coś przełożyć, jeśli cię oleje, to wtedy biegniesz do mnie, ale Mon jeszcze nikomu nie odmówił :) - tłumaczył lew.
                Dlaczego Krem miał wrażenie, że będzie tym pierwszym nieszczęśnikiem, który będzie musiał pisać wszystko w terminie? Uświadomiła sobie, że ma kosę z mistrzem kilkuset wydziałów, na którego nawet nie będzie mogła złożyć skargi, bo jest "kumplem" Żara.
                Na jego nieszczęście tylko kumplem, hehehe.
                Reszta kolacji upłynęła bardzo miło. Już więcej prawie nic nie wylała.
                Jedynie pod koniec Żar wspomniał o czymś, co bardzo zaniepokoiło króliczkę. Powiedział, że Amon jest czarodziejem. Zaśmiał się przy tym, że gdyby chciał kogoś uwalić, po prostu rzuciłby na swoją ofiarę klątwę, przez którą prześladowałby ją pech. Ale Mon nikomu by tego nie zrobił.
                Biedny, naiwny Żar. Kremowa zastanawiała się, czy czasem nie została w ten sposób przeklęta.
                Niee.
                A może?
                ...
                Cream postanowiła przetestować, czy jej szczęście nadal istnieje.

                Kremowa zaczęła powątpiewać w swoją fortunę, kiedy tylko rozstała się z lwem, który odprowadził ją aż pod akademik, i wróciła do pokoju. Okazało się, że zostawiła otwarte okno i szalejący na dworze wiatr spowodował chaos i zamęt, zrzucając absolutnie wszystko z półek, rozszarpując zeszyty z notatkami oraz wylewając na biedne mangi wodę z wazonu, w którym dawniej stały kwiaty od Żara. A co najgorsze i najstraszniejsze, wiatr wydobył też ciastka z szafki nocnej i bezlitośnie rozkruszył je doszczętnie o podłogę. Nie dało ich się już odratować.
                Załamana króliczka zabrała się za sprzątanie, opłakując ciasteczka, mangi oraz swoje prace domowe.

                Tej nocy Cream miała poważne problemy z zaśnięciem.
                Wierciła się z boku na bok, próbowała odnaleźć wygodną pozycję, jednak jej starania zakończyły się fiaskiem. Chciała wstać i przeczytać coś na dobranoc, lecz wiatr pozbawił ją wszystkich zapasów. Zrezygnowana położyła się na wznak w nadziei, że kiedyś zaśnie.
                Udało się to dopiero nad ranem, kwadrans przed budzikiem. Kremową nikczemnie wyrwano z kilkuminutowego snu. Pozbawiona chęci do życia dziewczyna powoli uniosła się z łóżka i przystąpiła do niezwykle powolnego i ospałego wykonywania porannych czynności.
                Gdy wychodziła na zajęcia zorientowała się, że założyła dwie różne skarpetki.
                Misi czekał na nią przed szkołą. Wyglądał na równie pogniecionego, co ona. Widocznie znowu nie przespał nocy, obiecując sobie, że wyłączy topisia po pierwszej wygranej, po czym przegrał 10 pod rząd.

                Po drodze do klasy Cream opowiedziała przyjaciółce o nieszczęściu, jakie dotknęło jej sypialnię. Miś zażartował, że to pewnie pan od gegry mścił się na niej za nie przyjście na jego wykład.            Widząc, że króliczka potraktowała jej spekulacje całkiem poważnie, sprostowała, iż było to niemożliwe. Podobno profesor od gegry nie pozwoliłby żadnemu ciastku się zmarnować, a co dopiero umrzeć w cierpieniach na podłodze.

środa, 31 sierpnia 2016

Kocham Krem 0.1

                Cream była zdenerwowana. Jej kremowe ciało trzęsło się jak galaretka. Nie mogła usiedzieć w miejscu, miała ochotę wstać i chodzić po korytarzu w tę i z powrotem, jednak powstrzymywała ją obecność kilkunastu innych osób, którzy podobnie jak ona oczekiwali na egzamin wstępny w nadziei, że dostaną się do najbardziej elitarnej uczelni w kraju, jeśli nie na świecie.
                Króliczka przystępowała do niego dlatego, że jej najcudowniejsza, najmądrzejsza, najseksowniejsza oraz najlepsza w lig of ledżends przyjaciółka na całe życie wybrała sobie tę uczelnie spośród miliona innych, które znacznie bardziej odpowiadałyby biednej, zjadanej teraz przez stres dziewczynie. Co najgorsze, Misi zdążył już się do niej dostać w pierwszej turze, a kremowa zwlekała z decyzją aż do ostatniego terminu. Cream nawet bała się myśleć, co by się stało, gdyby jej się teraz nie powiodło. Czuła niesamowitą presję. Wszystko przez Misi.
                Na domiar złego króliczka miała jako pierwsza przystąpić do egzaminu. Wolałaby być ostatnia i przeczekać cichutko na swoją kolej w nadziei, że coś się wydarzy i nie będzie musiała przez to przechodzić. Może ktoś podłoży ładunki wybuchowe i zdetonuje cały kompleks budynków. Albo ktoś wybuchnie ją. Niestety, nie zapowiadało się na żaden atak terrorystyczny i dziewczyna zmuszona była żyć dalej.
                Korytarz, podobnie jak cały wystrój Akademii, był bardzo bogaty i obszerny. Pomimo obecności wielu osób w jednym miejscu, nie panował tu żaden ścisk. Wokół Cream pełno było dwudziestolatków, którzy żywo dyskutowali o swoich aspiracjach. Jeśli były wśród nich laski, to ona żadnych nie dostrzegła. Westchnęła cicho i użalała się w duchu, jak to trudno żyć na świecie, w którym kobiety stanowią zaledwie ćwierć społeczeństwa. Ech, przeklęte skąpe zbroje.
                Nagle wśród kandydatów nastąpiło poruszenie. Ktoś dostrzegł kroczącego dumnie korytarzem wysokiego lwa o bujnej złotej grzywie. Za nim powiewał płaszcz w barwach akademii.
                Mimo pewnego i majestatycznego kroku, miał ręce zakopane głęboko w kieszeniach spodni i rękawy podwinięte za łokcie. Był oszałamiająco seksowny. Ale nie tak jak Misi.
                Przyszli studenci wstali, wyrażając tym szacunek wobec mistrza. Tak naprawdę tylko próbowali się podlizać. Było to zjawiskiem obrzydliwym w oczach Cream. Ona jako jedyna nie powstała. Miała swoją godność. A tak naprawdę perspektywa bycia pierwszą do odstrzału po prostu ją sparaliżowała i nie była w stanie się ruszyć.
                Lew rozejrzał się ze znużeniem po komnacie. Jego duma mistrza wydawała się z trudem trawić obecność tych wszystkich bronzów, którzy łudzili się, że w jego dyw- szkole znajdzie się dla nich miejsce. Po chwili przenikliwe spojrzenie lwa napotkało spłoszone i przerażone oczy Cream.        Wyraz jego twarzy zmienił się momentalnie. Uśmiechnął się uśmiechem wprost nieziemskim, przesłodkim oraz kochanym, napełnił łopoczące serduszko Cream gorącem i rzekł krótko, sprawiając, że króliczka zaczęła się roztapiać i jednocześnie drżeć z rozpaczy:
                - Zapraszam na egzamin. ;)))
                Cream zastygła w miejscu. Nie mogła zrobić ani kroku w kierunku masywnych drzwi, które lew właśnie dla niej uchylił. Widząc, że króliczkę obezwładnił stres, uśmiechnął się jeszcze kochaniej i pomógł jej przekroczyć próg, obejmując ją ramieniem. Wszystkie wnętrzności oraz zewnętrzności Cream po prostu dygotały. Mimo tego, że dawała radę iść o własnych siłach, wysoki lew ani trochę nie wycofał swojej silnej ręki i nadal przytulał króliczkę do swojego boku coraz mocniej i pewniej, prowadząc ją ku końcowi sali, gdzie znajdowały się drzwi do kolejnej sali. Luthenford był aż przesadnie rozbudowany. Jednak długa droga nie przykrzyła jej się dzięki temu, iż mężczyzna cały czas szeptał jej do uszka słodkie rzeczy. Przedstawił jej się jako Żar. Zapewniał, że test będzie dziecinnie prosty i na pewno nie będzie miała żadnych problemów z jego przejściem.
                Dotarli nareszcie do sali egzaminacyjnej, w której centrum stało pokaźne biurko.
Dziewczynę na nowo zaczął zjadać stres, a zdążyła już wyluzować dzięki nastawieniu i bardzo, bardzo indywidualnemu podejściu mistrza.
                Lew zostawił króliczkę przed biurkiem i zgarnął leniwie kilka porozrzucanych na nim kartek, złożył je w plik i przekazał w jej ręce. Nim dziewczynie udało się przeanalizować sytuację i odgadnąć tożsamość wręczonej jej makulatury, tamten znowu znalazł się koło niej. Bardzo, bardzo koło niej. Pochylił się nad nią tak, że czuła jego oddech na swoim karku i usłyszała jak mówi łagodnym szeptem, który momentami przechodził w mruczenie:
                - Moja chrześnica, moje Misiątko <3 poinformowało mnie, że jego bff ma dziś egzamin wstępny. Zaznaczyło przy tym, że jeśli jakimś sposobem jego wynik okaże się negatywny i nie będą razem studiować, to moje Misiąteczko rzuci szkołę i wyjedzie z kraju, żeby zamieszkać z kochankiem. Rozumiesz, że nie mogłem do tego dopuścić ; ) - szeptał lew, odgarniając kosmyki włosów Cream za jej uszko.
                Króliczka przeczuwała, że Misi musiał maczać w tym palce.
                Żar wyjaśnił, że oddał jej właśnie wszystkie potrzebne dokumenty oraz podpisaną przez siebie umowę. Powiedział niedbale, że może ją sama podpisać i przynieść mu kiedy jej będzie wygodnie.
                Zakręcona dziewczyna stała, ściskając kurczowo papiery w swych króliczych rączkach i myślała co ma teraz zrobić. A właściwie co wypada w takiej sytuacji zrobić. Żar nie dał jej się długo zastanawiać.
                - Jedyne czego chcę w zamian to twoje usta, śliczna :) - oznajmił lew, zapierając się wygodnie o biurko.

                Kremowa nie pragnęła niczego innego, a jednocześnie było to ostatnią rzeczą, którą chciała mu zaoferować w zamian. Była zbyt grzeczna i niewinna, by tak po prostu uwodzić wszystkich napotykanych na swojej drodze mężczyzn i oddawać im swe usta, by osiągnąć cele, na które inni muszą ciężko pracować.
                Ale widząc wyczekujące i chętne spojrzenie przepięknych, błękitnych oczu Żara, zaraz o wszysykim zapomniała i wspięła się na palce, by złożyć na jego policzku kremowy pocałunek pełen wdzięczności, miłości i szczęścia.
                Cieszyła się, że lew spokojnie i bez szaleństw przeszedł przez jej okazanie dozgonnej wdzięczności, jednak bardzo się przejechała na okazaniu mu nadmiernego zaufania.
                Otóż nim się spostrzegła, Żar chwycił ją pewnie za biodra i przycisnął do siebie, w zupełności oddając się namiętnemu i żarliwemu pocałunkowi prosto w usta.
                W desperackiej próbie ucieczki i zyskania odrobiny przestrzeni udało jej się jedynie oprzeć biodrami o biurko, jednak efekt oddalenia był tylko tymczasowy. Jej plecy znalazły się na blacie wielkiego, drewnianego stołu, a wielki lew stał nad nią, swoimi silnymi ramionami przygważdżając jej rączki do stołu, by nie próbowała się stawiać. Próbowała w panice wypowiedzieć kilka słów na raz, lecz udało jej się tylko wykrztusić rozpaczliwe: A-ale?!, mając przed oczami jego słowa, w których zapewniał, że chce tylko jej ust.
                - Widzisz, tak się składa, że to był bardzo, bardzo zobowiązujący całus ; ))) - odmruknął Żar, spoglądając z głodem w oczach na jej szyję.
                Jednak Cream, widząc Żara z tej perspektywy i czując bliskość między nimi, całkowicie zrezygnowała z jakichkolwiek prób stawiania oporu. Był po prostu za hot, by nie skorzystać z okazji, która mogła się już nie nadarzyć.
                Lew nie tracąc czasu rozpiął guziki śnieżnobiałej bluzeczki Cream, odsłaniając jej RÓŻOWY staniczek. <3
                Żar zamruczał ze smakiem, wodząc subtelnie dłońmi po jej zakrytych jeszcze piersiach.
                Dotyk mężczyzny onieśmielił Cream, jednak pragnienie ujrzenia nagiej klaty lwa było silniejsze od powstrzymujących jej zahamowań. Podniosła się do pozycji siedzącej, nie zrywając kontaktu wzrokowego, zsunęła Żarowi z ramion płaszcz, rozpięła pospiesznie jego koszulę i pocałowała go łapczywie w usta, zarzucając mu ręce na kark i przytulając się do jego obnażonego torsu jak mogła najmocniej. Wyraźnie mu się to podobało. Objął króliczkę w talii i przycisnął mocno do swojego łona. Drżące z podniecenia nogi dziewczyny zacisnęły się wokół bioder partnera. Poczuła coś twardego na swoim kroczu.

                - Ż-żar? 😳 - jęknęła , odklejając się od ust lwa i spoglądając mu nieśmiało w oczy, rumieniąc się do czerwoności. Pomyślała skromnie, iż musiała się mu bardzo podobać.
On odpowiedział jej najseksowniejszym na świecie uśmiechem, a ciało Cream natychmiast stało się gotowe na wszystko.
                Żar od razu to wykorzystał i posunął się do odważniejszych czynności. Jego ciepłe dłonie pieściły wrażliwe kremowe uda, podczas gdy królicza szyja była wręcz pożerana. Uczucie lwich kłów na delikatnej skórze sprawiało, że jej pragnienie osiągało poziom krytyczny.
Nim Krem się spostrzegł, ręka Żara powędrowała pod jej spódniczkę. Czuła, jak głaskał jej intymne miejsca.
                - Jesteś już tak nieprzyzwoicie mokra ; ) - szepnął do jej uszka, przy okazji je przygryzając, w międzyczasie zsuwając z niej majteczki.
                Oddech Cream przyspieszył, gdy poczuła chłód na swoich wrażliwych sferach. Żar ponownie przystąpił do dotykania jej wejścia, posunął się dalej. Królicze serce zabiło jeszcze szybciej, gdy lew wsunął powoli w nią jeden palec. Jej kręgosłup wygiął się i miał w tym momencie ochotę opaść bezwładnie na blat, jednak ona przytulała się kurczowo do barku swojego faceta, pojękując cichutko z rozkoszy.
                Żarowi ciche jęki jednak nie wystarczyły i dołożył też drugi palec, posuwając nimi niespiesznie w głąb króliczki i z powrotem.
                Cream zapłonęła żądzą. Wodziła swoimi małymi, miękkimi rączkami po klacie lwa, schodząc nieśmiało w dół. Miała nadzieję, że mistrz sam się przed nią obnaży, jednak nie wyglądało, że miał taki zamiar.
                Żar spoglądał na nią z wyczekiwaniem. Nie było innego wyjścia. Musiała dobrać się do niego sama. Ułatwił jej to tylko o tyle, że wycofał z niej palce, by się nie rozpraszała. Brązowooka piękność czuła się prowokowana, gdyż brakowało jej ciepła rąk Żara między nogami.
                Cream drżącymi łapkami z trudem rozpięła jego pas, a następnie spodnie. Zsunęła je odrobinę w dół i już tylko czarne bokserki stały na jej drodze do celu.
                Zatrzymała się i spojrzała jeszcze raz w jego twarz, jak gdyby oczekując sprzeciwu. Jednak błękitne oczy tylko zachęcały ją do kontynuowania. Zrozumiała, że wydano jej pozwolenie na dotknięcie i wydobycie zawartości skrywanej do niedawna przez jego spodnie.
                Musnęła jeszcze dość subtelnie jego przyrodzenie, a po chwili mogła już oglądać je z zapartym tchem. Bardzo, ale to bardzo paliła ją ochota, by objąć je swoimi łapkami. I tak też zrobiła.
Cream chwyciła go bardzo niepewnie. Był duży i twardy. Słyszała wyraźnie, jak lew w odpowiedzi zamruczał i zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Wziął jej roztrzęsioną dłoń w swoją i pokazał, w jaki sposób chciał, aby go głaskała. Króliczka powtarzała ten ruch coraz pewniej, absolutnie porzucając jego oczy, by w podnieceniu kontemplować kształt i rozmiar jego męskości.
                Żar, któremu wysiłki dziewczyny sprawiały dużą przyjemność, zmuszony był zatrzymać jej cudowną rączkę. Położył ją ponownie na bezlitośnie zimny drewniany blat biurka i zdjął nareszcie jej staniczek. Z czułością pieścił językiem sutki swojej bej, w międzyczasie wyciągając coś z kieszeni spodni.
                Cream jęczała i wzdychała bezradnie przez nagłą falę przyjemności, gdyż poza ciepłym i wilgotnym językiem lwa, poczuła też jego męskość między swoimi udami. Wiedziała, że właśnie teraz i na niej zabójczo przystojny blondyn zakładał gumkę, celowo muskając jej nadwrażliwą obecnie skórę.
                To było wręcz nieznośne.
                Żar z satysfakcją spoglądał na Cream, która pojękiwała i piszczała błagalnie, mając już dość jego prowokacji.
                Lew zlitował się i uniósł spódniczkę dziewczyny. Tak jak wcześniej przejechał kojąco rękami po jej gorących udach, jednak tym razem jakby bardziej mu się spieszyło. Kremowa poczuła w sobie jego palce, a członek na sobie. Miała wrażenie, że już dłużej nie wytrzyma. Jej biodra poruszały się nieśmiało do przodu i do tyłu, zachęcając mężczyznę do działania.
                - Niecierpliwy z ciebie króliczek, hm? <3 - Żar zaśmiał się wdzięcznie, z wrednym uśmieszkiem patrząc na szybko poruszającą się klatkę piersiową swojej niecierpliwej ofiary. Nie potrafił już dłużej kazać jej cierpieć. Ostrzegł ją tylko jeden, jedyny raz i nareszcie wszedł w nią, najdelikatniej jak mógł posuwając się powoli do przodu, żeby Cream zdążyła dostosować się do jego grubości.
                Króliczka pojękiwała, czując ból rozszerzających się mięśni. Gdy Żar wszedł już w całości, pochylił się nad nią i objął jej twarz swoimi wielkimi dłońmi, odgarniając spocone włosy z czoła i całując je z poczuciem winy, nie ważąc się nawet drgnąć, by nie sprawiać jej więcej bólu. Kremowa otoczyła go ramionami i trzymała się kurczowo jego pleców, które kochała całym serduszkiem.
                Na szczęście cierpienie nie trwało długo i po chwili Cream chciwie sama zaczęła posuwać biodrami. Żara nie trzeba było zachęcać.
                Żara nie trzeba było zachęcać. Zaczął poruszać się nad nią, z początku powoli, a potem coraz szybciej, gdyż miał świadomość tego, że króliczka nie wytrzyma zbyt długo. Przytrzymywał jej ręce na biurku oraz nie spuszczał z niej bezlitosnego spojrzenia, nie pozwalając jej w żaden sposób kryć swoich reakcji. Było to jakże okrutne i podniecające jednocześnie.
                Cream miała wrażenie, że w miejscu ich złączenia powstało i potęgowało się dziwne, przyjemne ciepło. Na szczęście Żar pod koniec uwolnił jej ręce i mogła zaplątać je wokół jego karku, dobierając się do lwich ust i kryjąc swą zarumienioną do granic możliwości twarz w złotych lokach.
                Po kilku ruchach więcej poczuła, że dochodzi, a ciepło rozeszło się po całym kremowym ciele, odbierając jej wizję oraz kontrolę nad sobą. Jej załamujące się westchnienia były muzyką dla uszu lwa. Z przyjemnością spoglądał, jak Cream wyginała się do tyłu, przygryzując kłykieć przez nagły napływ dzikiej rozkoszy.
                Zdecydował się nie przeciągać więcej ich zbliżenia i doszedł chwilę po niej, całując swoje ulubione miejsce na jej karku.

                Cream jeszcze przez jakiś czas leżała bezwładnie na stole. Czuła niesamowitą satysfakcję. Niczego nie żałowała. Wreszcie Żar skądś wrócił (nie zauważyła w ogóle, że zniknął), pomógł jej się podnieść i posadził ją sobie na kolanach, siadając w wygodnym fotelu za biurkiem. Nadszedł teraz czas na czułości i tulenie. Cream trochę zajęło, zanim się otrząsnęła i zaczęła rozmawiać ze swoim egzaminatorem.
                A na koniec wypili razem szybką herbatę, bo czas egzaminu i tak już im się sporo wydłużył.


                Gdy opuściła salę egzaminacyjną, Cream słyszała tylko, jak Mistrz oznajmia, że rekrutacja została oficjalnie zakończona i oddelegował wszystkich pozostałych niedoszłych studentów. Później krążyły legendy, że zrobił to z kącikiem ust uniesionym w bezlitosnym uśmiechu.
                A potem zniknął w przeciwnym korytarzu jak gdyby nigdy nic, puszczając jej oczko i ponownie chowając ręce do kieszeni.
                Zrozpaczeni kandydaci nie śmieli podważać decyzji Mistrza, więc łkając i ze spuszczonymi głowami poczłapali do wyjścia.

                Cream zerknęła na dokumenty, które otrzymała. Wyczytała z nich, iż został jej wynajęty na własność pokój trzyosobowy z balkonem i piwnicą.
                Oczy jej się świeciły. Tyle prywatności. Tyle miejsca wolnego od dziwnych randomów. Tyle miejsca na stakowanie jej kochanych mang. <333 Postanowiła, że mangi będą spały koło niej, książki w osobnym łóżku, anime będą musiały dzielić się trzecim łóżkiem z topisiem.

środa, 22 października 2014

Rozdział II: Tak

                - Tyle zachodu tylko po to, żeby uwolnić jednego niedorajdę... - marudził wielki bizon, krocząc przez pokład statku w towarzystwie niskiego chłopaka w bluzie, który sięgał mu do łokci.
                - Dla mnie było fajnie :) - odparł chłopiec, zdejmując z głowy kaptur. Jego skóra była śliska i bladoróżowa, a twarz zdobiona szerokim uśmiechem i radosnymi, czerwonymi oczami oraz "włosami" wręcz splątanymi w gęstą kitkę.
                Zmierzali do kajuty kapitana. Gdy byli już przy samych drzwiach, te otworzyły się nagle od wewnątrz i wyszedł przez nie Szef. Nie zwrócił nawet na nich uwagi i nie zatrzymując się, ruszył przed siebie.
                - Szefie?... - rzucił zdziwiony bizon, gdyż spodziewał się, że Szef powie chociaż "dobra robota" po tej misji.
                Mężczyzna nadal miał na sobie tę samą czarną pelerynę, a przez ramię przewieszony swój płaszcz, który zwykł nosić. Na dźwięk głosu podwładnego przystanął, ale nie odwrócił się w ich kierunku.
                - Następnym razem uważaj - powiedział beznamiętnym tonem prawdopodobnie w stronę czerwonowłosego chłopca. - A ty zajmij się dziewczyną, Hector - dodał.
                Szef poszedł w swoją stronę. Hector, czyli wysoki bizon, spoglądał chwilę za nim. Nigdy jeszcze nie usłyszał dobrego słowa od swojego dowódcy. W milczeniu otworzył uchylone wcześniej drzwi i przepuścił chłopca przed sobą.
                - A w ogóle fajnie, że sam Szef po mnie przyleciał :D - mówił różowy, jak zwykle uśmiechnięty.
                - Tiaa - przytaknął Hector, schylając się, by wejść do środka.
                W kajucie zastali kolegę z drużyny, który w milczeniu spoglądał przez szklane okna w ścianach na morze i pił coś ze szklanki. Znajdował się tu stół, gdzie leżały przeróżne mapy i narzędzia do nawigacji. Poza nim były tu tylko dwa meble podobne do kanap, pierwszy przy stole i drugi pod ścianą oraz kilka krzeseł.
                - Hej, Barth! Też bym się napił :( - oświadczył bizon.
                Barth, rudy wiewiór o dużym, puszystym ogonie, noszący poncho oraz kapelusz o rozłożystym rondzie, wydobył spod stołu butelkę oraz szklankę i poczęstował kolegę.
                - Teraz lepiej. :) Co to za mała? - dopytywał Hector, patrząc na niewielką dziewczynę, śpiącą na sofie.
                - Wysycham. Mogę iść popływać? - wtrącił chłopiec. Choć pytał wiewiórki, odpowiedział mu bizon.
                - Gdzie ty chcesz pływać o pierwszej w nocy, Barry? :|
                - Ale... wysycham :( - nalegał Barry.
                Hector popatrzył na Bartha. Ten przytaknął, wyrażając zgodę.
                - OK, idź. Ale wróć szybko i uważaj na siebie :| - rozkazał rudy bizon.
                Barry przytaknął i wybiegł na zewnątrz.
                - Co za narwany dzieciak - skomentował Hector. - No, to kim jest ta mała? - powtórzył pytanie.
                Barth już chciał odpowiedzieć, gdy drzwi kajuty otworzyły się bez zapowiedzi i wszedł przez nie inny kolega w czarnym płaszczu, podobnie jak Hector, z pewną dziewczyną u boku.
                -Hejka, Szef powiedział, że jest tu taka jedna i... oooo, alee ma c- AŁA, ej! - syknął z bólu, gdy towarzyszka nadepnęła mu brutalnie na stopę. - Tak się nie traktuje swojego sensei! ;/
                Brunetka o kremowym kolorze skóry i brązowych oczach skrzyżowała ręce na piersi, odwracając się od swojego mistrza. Czyli innymi słowy, foch.
                - A powiedział ci, co to za "jedna"? :) - drążył temat bizon.
                - To pewnie córka Szefa, którą właśnie odnalazł po latach rozłąki i teraz staną się szczęśliwą rodziną, a Szef przejdzie na emeryturę i przekaże interes w jej ręce : ) - spekulował mężczyzna z chrypką. - A ona będzie nam więcej płacić.
                - Ciekawa teoria, ale dość... fantastyczna - skomentował Hector.
                - Szef mi tylko wspomniał, że ona- - zaczął zachrypnięty kolo.
                - Fajne ma cycki - wtrącił bizon, siadając przy stole i spoglądając na małą.
                - Niezupełnie to miałem na myśli, ale trudno się nie zgodzić. :) W ogóle chyba powinienem sprawdzić, czy jej nic nie jest ;o - przypomniał sobie ten, którego imię było jeszcze nieznane i przykucnął obok dziewczyny. - O, czuję chloroform. : ) Czyli nie znalazła się tu dobrowolnie  - zauważył, przykładając rękę do jej czoła.
                - Obudzimy ją? - zapytała jego uczennica.
                - Co ty, jeszcze się przestraszy ;o - odparł jej sensei.
                - Czego niby ma się wystraszyć? Przecież tu się nie ma kogo bać :( - powiedział oburzony Hector, bizon o rudej czuprynie splecionej w warkocz oraz dwóch małych, brązowych oczkach, do tego z głowy wyrastały dwa długie rogi, a sam miał sporo ponad dwa metry wzrostu i nad wyraz muskularną sylwetkę.
                Wszyscy obecni popatrzyli na niego spode łba. Ten się tylko uśmiechnął ;), a lekarz-ninja wrócił do przerwanej czynności.

                Lewis wytrwale stał przy sterze. Była trzecia rano. Płynęli całą noc. Na szczęście wiatr był pomyślny. Kapitanowi zamykały się oczy ze zmęczenia, jednak nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, gdyż nie mieli zastępczego sternika.
                Tymczasem na pokładzie zupełnym przypadkiem pojawiła się Desty, a jeszcze większym przypadkiem znalazła się na pomoście obok tygrysa.
                - Hejka, co robisz? - zapytała bez cienia zainteresowania.
                - Steruję - odrzekł równie beznamiętnie, wpatrując się w horyzont. - Polega to na trzymaniu steru. Czasem obracam go w lewo. Innym razem w prawo. Zdarza się, że obracam go tylko w jedną stronę. Lub nie obracam wcale - kontynuował sucho wykład o sztuce sterowania. - Jednak to tylko mało istotna część całego procesu nawigacji, bo widzisz...
                Niespodziewanie pojawił się przy nich brat tygrysicy. Ryś, ziewając ostentacyjnie, oparł się o ramię siostry.
                - Des, przecież mama zabrania ci nocnych randek. Powinnaś doskonale wiedzieć, iż ściskanie się z facetem w nocy potęguje nastrój erotyczny i może doprowadzić do- - Przerwano mu brutalnym sierpowym w rękę. - Ała! Łóżka. ;/
                 - Nie martw się, rozmawialiśmy tylko o pracy sternika - powiedział znudzony Lewis.
                - Aha. Co to? - spytał Theo, podchodząc do stołka, na którym znajdowały się mapa i kompas.
                - Mapa i kompas : ) - odpowiedział cierpliwie mężczyzna.
                - Tyle chyba widzę, ale co to jest? ; / - spytał chłopak, pokazując coś czarnego, co leżało na mapie.
                - Zostaw, to nasz statek. :/
                - Nie kłam, wygląda jak mały, czarny kamyczek. ;/
                - Bo to jest kamyczek. :/
                - Po co ci on? ;/
                - Zaznaczam nim nasze obecne położenie. :/
                - Skąd go masz? ;/
                - Leżał sobie obok mnie, to podniosłem. :/
                - To mój kamień, siedział mi w bucie przez tydzień i musiał teraz wypaść. ;/
                Destiny uderzyła się w czoło.
                - Poziom waszej dyskusji mnie poraża.
                - Ojej, wybacz! Jaki ze mnie cham, no nie pomyślałem, że może byście chcieli pobyć trochę sami :) - przeprosił słodziutko brat. - Gdzie moje maniery, doprawdy. Już sobie idę. Będę w ciszy i spokoju rozkoszował się swoim wygodnym hamakiem, myśląc nad tym, co strasznego mogło bądź może spotkać moją biedną przyjaciółkę. Aha! I masz mi pojutrze oddać ten kamyk, polubiłem go. ;/
                To powiedziawszy, zszedł pod pokład. Pozostawił za sobą wściekłą Destiny i niewzruszonego Lewisa.
                - On nam właśnie za pomocą subtelnego sarkazmu wytknął to, że randkujemy, zamiast martwić się o waszą przyjaciółkę, prawda? - podsunął tygrys.
                - Ja z nikim nie randkuję! - warknęła Desty. - A Thierry jest za głupi na sarkazm. On chciał przez to powiedzieć, że będzie marzył o cyckach Misia. :/
                - Noo, rzeczywiście. Z tego, co zdążyłem zauważyć, były całkiem... - Zawahał się, czując na sobie mordercze spojrzenie tygrysicy. - Ekhm. Ładne mamy niebo tej nocy. Popatrz, widać wszystkie trzy księżyce.
                - No, nie mów. Jest ranek, nie noc - zauważyła.
                - Popatrz, stercząc przy tym sterze kompletnie straciłem poczucie czasu :| - ironizował.
                - Pff, masz zegarek obok kompasu. :)
                - Zmierzam do tego, że jestem zmęczony, nie spałem jakieś x godzin. Usiłuję wzbudzić u ciebie ODROBINĘ współczucia. :|
                - Aktualnie współczuję tylko Misiowi, wybacz. ;)
                - Ależ nie ma za co. -_-
                Zapanowało milczenie. Desty odeszła, żeby przejść się po pokładzie. Spoglądała w morze, opierając się o barierki. Nieudany sarkazm Thierry'ego wzbudził u niej jeszcze większe poczucie winy. Gdy nieco ochłonęła, wróciła do tygrysa, który właśnie przesuwał kamyczek o milimetr na północ.
                - Jeśli zatrzymamy się po drodze, żeby odpocząć, nie dogonimy ich - powiedziała spokojnie.
                - Wiem - odparł Lewis i oparł się o ster.
                - Tak więc co proponujesz? - pytała.
                - Wiesz... wybacz, nie lubię być bezpośredni, ale powiem to wprost. I tak ich nie dogonimy - oznajmił Lewis ponuro.
                - Tak myślałam... - odparła bezradnie, spuszczając wzrok.
                Lewisa poruszył smutek koleżanki. Musiało jej zależeć na znalezieniu tej małej. Miał jednak przeczucie, że jeśli ośmieli się spróbować ją przytulić czy w jakikolwiek inny sposób pocieszyć, dostanie pięścią w r... twarz.
                - Dobijemy do najbliższego lądu na kilka godzin i prześpimy się - zarządził.
                Nagle Lewis został schwytany oburącz za kołnierz i pociągnięty w dół, aż jego łeb znalazł się na poziomie Destiny.
                - Czy mi się wydawało, czy ty mówiąc "prześpimy się" spojrzałeś lubieżnie na moją klatę? :) - zapytała tygrysica, a jej głos i spojrzenie przesiąknięte były rządzą mordu.
                - NIE? A nawet jeśli, to nie moja wina, jestem wykończony i nie kontroluję swoich oczu :| - odparł Lewis.
                - Aww, taki jesteś zmęczony? :( - pytała z przesadną słodyczą, puszczając jego koszulę, a jej ręce spoczęły na tygrysich barkach.
                - Tak :) - powiedział tygrys.
                - Może powinnam postawić... cię na nogi, podnieść ci ciśnienie? - mówiła coraz namiętniej tygrysica, głaszcząc towarzysza po policzku.
                - Mhm ;) - potwierdził mężczyzna, mile zaskoczony tą nagłą zmianą w jej tonie.
                - Wiedziałam, że tego skrycie pragniesz. ;) - Destiny puściła oczko. Lewis nie zauważył, że za jego plecami od pewnego czasu czaił się strumień wody, któremu dziewczyna właśnie gestem rozkazała uderzyć go w plecy i zepchnąć z okrętu prosto do morza.
                Destiny wychyliła się przez barierkę, patrząc triumfalnie na wynurzającego się z wody Lewisa.
                - I jak? Mam nadzieję, że ta zimna kąpiel w pełni cię obudziła ;) - wyraziła swą troskę o stan fizyczny tygrysa błękitnowłosa dziewczyna.
                - Ależ oczywiście, czuję się wprost świetnie -__- - odburknął mężczyzna, wypluwając wodę. - Natychmiast mnie stąd wyciągnij, w tym morzu są rekiny, piranie, płotki i elektryczne węgorze. ;/
                - Aww :( będziesz mnie musiał o to ładnie poprosić, w przeciwnym razie zostaniesz skazany na samotne stawienie czoła tym niebezpiecznym płotkom - rzuciła niedbale.
                - Pff, chciałabyś ;/ - prychnął. - Łaski bez, sam wejdę.
                - Ciekawe jak. :)
                Wokół Lewisa zgromadziło się złote światło, oślepiając Destiny. Gdy jasność zniknęła, dziewczyna ujrzała ogromnego, żywego tygrysa, wspinającego się na pokład za pomocą długich pazurów. Gdy bestia w krótkiej chwili dotarła na szczyt, rzuciła się na zszokowaną Desty, przygwożdżając ją do drewnianej podłogi.
                - Złaź ze mnie, poczwaro! - rozkazała niebieskooka, usiłując zepchnąć z siebie tygrysie cielsko.
                - Jeśli ładnie poprosisz, to nad tym pomyślę :) - odparł Lewis w ciele tygrysa, warcząc.
                - Chciałbyś! ;/ - odparła Des, dalej bezowocnie próbując odepchnąć/zepchnąć/itp. z siebie wielkiego kota, kopiąc i bijąc go, lecz zwierzę było tak potężne, że prawie niczego nie poczuło.
                Lewis ziewnął i położył się na dziewczynie. Oczywiście nie zwalił się na nią całym swoim ciężarem, bo tego mogłaby nie wytrzymać. ... Chociaż bądźmy szczerzy, Des przeżyłaby nawet zderzenie z asteroidą.
                Destiny postanowiła zmienić temat w celu odwrócenia uwagi pomarańczowej kreatury w paski od zaistniałej sytuacji.
                - Okłamałeś nas - oznajmiła.
                - Niby jak? ;/ - spytał tygrys.
                - Powiedziałeś, że odebrali ci moc. Chyba nie tak wygląda niemag :/ - zauważyła.
                - Bo odebrali - potwierdził. - Byłem pirokinetykiem.
                - Czym?
                - Magiem ognia, idiotko. ;/ Metamorfomagia... albo po twojemu zdolność transformacji nie działa tak, jak inne moce. Z tego, co wiem, nie uznaje się jej w ogóle za magię. Coś w tym musi być, skoro ci jak im tam potrafili ze mnie wyciągnąć pir... magię ognia, a metamorfomagii już nie.
                - Złaź już ze mnie - rozkazała.
                - Nie - odmówił bezlitośnie.
                - Ale zejdź. :(
                - Nie.
                - Ok... p... p-proszę.
                Tygrys aż otworzył szerzej oczy.
                - Nie spodziewałem się, że zapomnisz o swej dumie i zdobędziesz się na taki gest :) - powiedział mile zaskoczony Lewis.
                - Po prostu nie chcę, żebyś na mnie przeleżał całą noc :) - wyjaśniła, zdobywając się na przesłodzony uśmiech ociekający tłumionym gniewem.
                - Czemu? - spytał niewinnie. - Masz coś przeciwko?
                - Wyobraź sobie, że owszem. :| Złaź. Jeszcze mnie ktoś w takim stanie zobaczy.
                - Skoro nalegasz. :)
                Lewis wstał i zmienił się z powrotem w człowieka (kwestia sporna). Podał rękę Desty, lecz ona odtrąciła ją i podźwignęła się o własnych siłach. Rozwścieczona chciała rzucić się na tygrysa, jednak ten uciekł i schował się za sterem. Destiny machnęła na niego ręką i poszła się przespać.
                Gdy tygrysica ułożyła się w miarę wygodnie na swoim hamaku, rozmyślała o tym, co mogło dziać się z jej przyjaciółką. Dlaczego została porwana? Na pewno nie ze względu na jej moc. Była przecież beznadziejnym magiem wody. Na pewno nikt o zdrowych zmysłach nie zamierzałby wcielać jej do wojska. Odkąd Des pamiętała, Miś zawsze odznaczał się słabym zdrowiem i kondycją. Nie radził też sobie z władaniem nad wodą. Nie wpływało to dobrze na Misiową samoocenę, szczególnie ze względu na fakt, iż Des była świetnym magiem wody. Desty czuła, że Miś miał przy niej kompleksy i z tego powodu zamykał się w sobie. Miał jednak pewną unikalną umiejętność, a mianowicie wytwarzanie tarczy, która chroniła go i pochłaniała moc zaklęć. Być może to właśnie przez to Miś stał się łupem swoich oprawców?
                Pogrążona w myślach Destiny w końcu zasnęła.

                Świat kołysał się jak łódka na wzburzonym morzu. Wszystko było rozmazane, a w uszach słychać tylko głuche bębnienie. Całe ciało piekło i bolało. Dziewczyna nie pamiętała niczego poza areną, kłębami piasku i enigmatyczną, ciemną postacią. Znajdowała sie w jakimś pokoju. Była noc. Wydawało jej się, ze nie jest sama. W istocie ktoś stal niedaleko jej lóżka, odwrócony tyłem i spoglądający przez okno. Jego czarny płaszcz ogarnął całe Misiowe pole widzenia. Lwicę zamroczyło i zmógł ją sen.
Miś drzemał przez kolejnych kilka godzin. Budząc się, był nieco bardziej świadomy ostatnich zdarzeń. Pamiętał już, że został porwany. Tak, Miś był wtedy przytomny, ale tego nie manifestował. Miś w ogóle nie lubił zwracać na siebie uwagi, a szczególnie w takiej sytuacji. Krzyk niczego by nie zmienił.
Miś dotkliwie odczuł samotność. Uświadomił sobie, że znajduje się sam wśród obcych, a przyjaciele mogą być daleko. Sparaliżowany strachem, mógł tylko skryć się pod kołdrą i próbować nie płakać. I nie zemdleć ponownie.
Po czasie Miś nieco oswoił się z takim obrotem spraw. Jednak bał się, że w takim towarzystwie może stać się coś strasznego. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, dlaczego został porwany i czego od niego chcą. Niepewność potęgowała strach. Na samą myśl o mężczyźnie, z którym miała przyjemność spotkać się w koloseum, robiło jej się słabo. Odtworzyła w pamięci moment przed zaśnięciem, kiedy to zakapturzony koleś porwał ją w ramiona bez najmniejszego trudu (choć Miś był mały, nie należał do lekkich), a potem zeskoczył z nią z kilku metrów i po chwili byli już na zewnątrz, poza chmurą kurzu. Wtedy Miś na dobre stracił przytomność. Wydawało mu się, że płynął statkiem. Dziewczyna starała się już o tym nie myśleć, żeby się nie załamać.
Podniosła się na łóżku. Nikogo już tu nie było. Zaczynało dnieć. Pokój zalany był niemrawym światłem, które dostawało się przez okno przysłonięte delikatnymi zasłonami. Komnata była okrągła. Miś domyślił się, że to pomieszczenie znajduje się w wieży zamku. Było urządzone ze smakiem, ale trochę zaniedbane. Nie było tu roślin. Wydawało się, że z tego miejsca uleciało życie. Miś czuł narastające przygnębienie, jednakże polubił ten pokój, gdyż był jak na razie jedyną pewną rzeczą. Nie miał pojęcia, co czyhało za drzwiami i murami zamku. Nudziło jej się niemiłosiernie, a im mniej ma się do roboty, tym więcej ma się czasu na myślenie. A ona nie chciała myśleć. Jednak miała nadzieję, że nikt nie złoży jej niespodziewanej wizyty, której będzie potem żałować.
                Wykrakała. Usłyszała ciężkie kroki na korytarzu. Strach ją sparaliżował. Drzwi otworzyły się gwałtownie na oścież. Przeciąg zdmuchnął płomienie świec i w komnacie zapanowała ciemność. Trzęsąc się, Miś ledwo dostrzegł ogromną sylwetkę mężczyzny i zapominając o tym, że wszystko go bolało, wskoczył za najbliższy fotel. Drzwi zostały zatrzaśnięte równie nagle i głośno, co otwarte.
                - Nie chowaj się - rzucił niezwykle twardym głosem gość. - Nie ma się czego bać.
                "Nie ma się czego bać? Nie, on wcale nie jest ponad dwumetrowym, w cholerę umięśnionym bykiem z wielkimi rogami, w ogóle" - pomyślał Miś, którego ironia trzymała się nawet w takiej sytuacji. "A ja ani trochę nie jestem..."
                Miś ponownie doświadczył zawrotów głowy, zamroczyło go i zemdlał. Widocznie manewr łóżko-fotel był zbyt szalony jak na jego stan.

                Tymczasem Lewisowi powoli oczy same się zamykały. Minęła godzina od kłótni z Destiny, gdy na horyzoncie pojawił się nieoflagowany statek. Gdy tygrys go dostrzegł, nagle się rozbudził. Takimi okrętami pływali tylko niektórzy piraci oraz łowcy magów. Mężczyzna, nie zastanawiając się długo, zadzwonił na alarm. Jako że długo nikt się nie zjawiał, rzucił się do wejścia pokładowego i kazał wszystkim wstawać, dorzucając kilka niecenzuralnych słów. Podziałało, gdyż niedługo potem dołączyli do niego zaspani Thierry i Destiny.
                - Czego ty ku*** chcesz o tej ku*** godzinie #%^$*&%^$%%$^&^*?! - warknął Theo.
                Lewis, stojąc w milczeniu przy sterze i wykonując manewr odwrotu, wskazał palcem wrogi okręt.
                - Aha - odpowiedział Thi.
                Zaraz potem stracili równowagę. Statek przechylił się na prawą burtę.
                - Czemu zawracasz?! - wrzasnęła Desty, trzymając się czego popadnie.
                - Masz ochotę walczyć z legionem antymagów, którzy zapewne nie ucieszą się widząc, że zabraliśmy ich łajbę i wypuściliśmy więźniów?! - odpowiedział pytaniem mężczyzna.
                - A może mam! Poza tym to nie my ich uwolniliśmy. ;/
                - Akurat będą wysłuchiwać twoich zeznań. -_-
                Tygrysica bez dalszej dyskusji wykorzystała magię wody, by statek płynął szybciej w stronę przeciwną.
                Wyglądało na to, że uda im się uciec, jednak ich plany szybko zostały pokrzyżowane. Statek nagle stanął w miejscu, jak gdyby się zaklinował. Zupełnie zamarł. Lewis nie mógł poruszyć sterem. Zatkało ich. Byli bezradni. Ucieczka wpław nie miała sensu. Spod pokładu przybyła ich kremowa towarzyszka, która widocznie dopiero wstała. Pozostawało tylko czekać.
                Przeciwny okręt w krótkim czasie dopłynął do nich. Lewis, już niemal pewny, że zostaną schwytani, wyszedł im na przeciw, a reszta została z tyłu, czekając w napięciu, co się stanie. Na pokład po pomoście wkroczyło kilku żołnierzy w nieznanych Lewisowi zbrojach, wszyscy w hełmach. Mężczyzna na ich czele podszedł do tygrysa, wyciągając przed siebie rękę.
                - Dowód tożsamości i karta kontrolna pojazdu - rozkazał.
                Lewis już sięgał do kieszeni, nieświadom zupełnie faktu, iż takowych dokumentów nie posiadał, gdy coś zwróciło jego uwagę. Znał skądś ten głos. I to bardzo dobrze...

                Dowódca pułku, widząc minę Lewisa, zaśmiał się pod nosem i zdjął hełm, uwalniając bajeczne fale blond włosów, które opadły z gracją na ramiona. Lewis widocznie go rozpoznał. Desty i Cream prawie nie zauważyły, że on i żołnierz uścisnęli się po męsku, gdyż były zbyt zaabsorbowane podziwianiem złotej grzywy nieznajomego. Była wprost... bajeczna. Fabulous. <3 

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział I: Porwanie2

                - Hehe, wygrałem : ) - oznajmił triumfalnie chłopak, przeciągając się.
                - Taa... gratuluję - odparła beznamiętnie znudzona dziewczyna, podpierając głowę ręką.
                Pod pokładem statku pirackiego mieszkała trójka dzieciaków: bliźnięta Thierry i Destiny oraz ich przybrana siostra, nazywana Misiem, gdyż jej prawdziwe imię nie było znane. Destiny była wysoką, szczupłą tygrysicą lat siedemnaście o wybitnie jasnej skórze, zdobionej gdzieniegdzie paskami w kolorze takim, jak jej sięgające łokci włosy - błękitnym. Miała piękne, szafirowe oczy i majestatyczny tygrysi ogon, a na głowie niewielkie, dyskretne uszy, zawsze dumnie uniesione do góry. Theo miał ciemniejszą karnację od siostry. Byli tego samego wzrostu i podobnej postury. Chłopak odznaczał się wielkimi, rysimi uszami zwieńczonymi pędzelkami, krótkim ogonem oraz wiecznie rozczochranymi włosami. Jego niebieskie ślepia spoglądały tępo na otaczający go świat. Nie grzeszył inteligencją, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Choć oboje byli tak naprawdę rygrysami, czyli krzyżówkami rysia i tygrysa, ich gatunek określało się na zasadzie wyglądu.
                Z kolei Miś, który wbrew swojemu męskiemu przezwisku był szesnastoletnią dziewczyną, cechował się niskim wzrostem. Jego czarne, faliste włosy sięgały aż linii bioder, przez co właścicielka zwykle związywała je w kucyk lub zaplatała. Miała jasnoniebieskie oczy, jednakże jej spojrzenie nie należało do zimnych. Była bardzo nieśmiałym i zakompleksionym stworzeniem. Nie wiedziała o sobie wiele. Nawet jej gatunek nie był do końca znany. Określało się ją jako lwicę ze względu na długi ogon zakończony pędzelkiem oraz okrągłe uszka.
                Właśnie grali w pchełki. Była to jedna z bardzo nielicznych dostępnych dla nich rozrywek. Trzecia lokatorka zapuszczonej kajuty wyglądała w zamyśleniu przez bulaj. Wieczór był pochmurny, a morze niespokojne.
                Minęły już dwa tygodnie od uprowadzenia trójki nastolatków podczas niewinnego spaceru po plaży. Nikt nie żądał za nich okupu. Nie wiedzieli, kim byli porywacze i co zamierzali. Zamknięto ich w kajucie. W standardach tego apartamentu były, niestety, jedynie dwa posiłki dziennie, do tego skąpe.
                Pod wieczór łajba wreszcie przybiła do brzegu. W kajucie Thierry'ego, Destiny i Misia pojawiły się czterej mężczyźni w czarnych płaszczach o kapturach zakrywających twarze. Nie mówiąc ani słowa, siłą zakuli nastolatków w kajdany, a następnie pociągnęli za sobą na pokład.
                Zachodzące słońce oślepiło przyzwyczajone do ciemności oczy dzieciaków. Na pokładzie stało kilku innych więźniów. Byli w podobnym wieku, co oni. Skazańcy zeszli w łańcuchach na ląd. Prowadzono ich przez rozległą, piaszczystą dolinę. Gdzie niegdzie rosły pojedyncze drzewa o suchych liściach, w niektórych miejscach spod piachu wystawała pożółkła trawa. Szli szybkim marszem przez dobrych kilka minut, aż dotarli do pewnego budynku o niecodziennym kształcie, stojącego u podnóża wielkiej skały. Weszli do środka przez drewniane wrota. Wewnątrz wyglądało to jak amfiteatr. Ogromną arenę otaczało podwyższenie, na którym znajdowały się miejsca siedzące. Na wyodrębnionej platformie osłoniętej zakurzonymi kotarami stało też coś w rodzaju tronu. Wszyscy więźniowie zastanawiali się, dlaczego akurat tu zostali przetransportowani.
                Na trybunach siedziała i leżała nieliczna młodzież. Byli jeszcze bardziej przybici, niż dopiero przybyli. Mężczyźni w czarnych pelerynach zostawili swoich "podopiecznych" i rozeszli się po arenie, znikając w cieniu.
                - Te kajdany są za ciasne :| i twarde - oznajmił Thierry półgłosem swoim towarzyszkom.
                - Jaka szkoda, że nie są różowe i pluszowe... - odparła nieco ironicznie Destiny i westchnęła.
                - Nom. Mogli o takich pomyśleć. Podniosłyby nasze morale. A przez te stalowe łańcuchy będziemy mieć odciski i skończymy jak tamte emo ;/ - kontynuował Thierry, wskazując na trybuny.
                - Ciekawe, dlaczego są tacy przygnębieni - odezwał się cichym głosem Miś.
                - Pewnie- - zaczął chłopak.
                - Podejdźmy i zapytajmy! - przerwała bratu Desty.
                Ludzie na trybunach nie wyglądali na zbyt przyjemnych. Wchodząc po stromych schodach, Desty przyglądała się im. Przysiadła się do jedynego chłopaka, który wyglądał na w miarę normalnego i nie odchodzącego od zmysłów. Podpierał głowę ręką i spoglądał w przestrzeń. Miał brązowe włosy do ramion, zarost na twarzy i ciemne oczy, a jego marchewkowa <3 skóra poprzecinana była czarnymi pasami.
                - Hej. Wiesz może, co tu się dzieje? - odezwała się miłym głosem.
                Jej pytanie wyrwało go z zamyślenia. Popatrzył znudzonym wzrokiem na nią i towarzyszy, którzy właśnie ją dogonili.                
                - A wy jakimi żywiołami jeszcze władacie? - spytał beznamiętnie, nie robiąc sobie nic z zadanego mu pytania.
                Des postanowiła być wyrozumiała, gdyż sądziła, że koleś przez długi pobyt w niewoli dostał pomieszania zmysłów, podobnie jak Theo w kąpieli.
                - Ja i kumpela jesteśmy magami wody, a ten tutaj pseudomagiem natury :| - odparła Destiny.
                - Ej! ;/ - wtrącił Thierry, jednak został olany.
                - Dlaczego powiedziałeś "jeszcze"? - spytał nieśmiało Miś.
                Chłopak, który jak się okazało posiadał tygrysie uszy i ogon, uśmiechnął się ironicznie i powrócił do gapienia się w przeciwną ścianę koloseum.
                Nagle w niższym rzędzie odezwał się skulony, drobny chłopiec, a w jego głosie słychać było nutkę szaleństwa:
                - Oni odbiorą wam moc! Zabiorą magię i zabiją! Uciekajcie, póki możecie!
                Trójka nowych więźniów popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem.
                - Gdyby to chociaż było możliwe... - prychnął tygrys.
                - Dlaczego nie? - zapytała pewnym siebie tonem Des.
                - Ta rudera stoi na półwyspie -oświadczył. - Nie da się przepłynąć do najbliższego lądu bez statku. A za nami są tylko góry i pustynia. Wzgórza są strome, a po drodze nie ma szans na zdobycie jedzenia. Nie ma drogi ucieczki.
                - Skąd niby wiesz, że w okolicach tych gór nie ma chociaż- -zaczęła Destiny.
                - Bo próbowałem - uciął chłopak.
                Dziewczyna zamilkła. Nie sugerowała już nawet, że można by uciec statkiem, którym ich tu przywieziono. Było na nim więcej straży, niż w całym amfiteatrze.
                - A na co my w ogóle czekamy? :) - przerwał milczenie Thierry, nie dając widocznie po sobie poznać, że się czymkolwiek przejął.
                - Ech... - westchnął ciężko tygrys. - Jakoś w nocy zjawi się dowódca całej tej czarnej bandy. Wtedy będziecie musieli walczyć ze sobą na tej arenie. Powiedzą, że czterej najsilniejsi doznają oczyszczenia. Tak naprawdę to im jako pierwszym odbiorą moc. To nazywają "oczyszczeniem". Reszta też straci magię, ale później. Jeśli starczy im tego środka usuwającego magię z organizmu. A jak nie, to wtrącą wszystkich do lochów. Albo zabiją na miejscu. Zależy, w jakim nastroju będzie ten ich cholerny przywódca.
                - Że co?! - oburzyła się Destiny. - O, nie. Uciekniemy stąd, zanim ten jak mu tam się tu zjawi.
                - Powodzenia. Przyda się - kpił tygrys.
                - Zamknij się - syknęła.
                - Jak sobie życzysz - odparł obojętnie chłopak, po czym oparł się wygodnie i zamknął oczy.
                Destiny warknęła, po czym postanowiła nie zwracać na niego uwagi.
                - Dobra. Macie jakiś plan ucieczki? - zapytała Misia i Thierry'ego.
                - Zwariowałaś, siostra? :) Wszędzie pełno tych mięśniaków w czarnych szmatach - przypomniał Theo.
                - A gdyby tak pożyczyć sobie ich płaszcze i w nich wyjść? - zaproponował Miś.
                - Wiesz, co? Nawet, gdybyśmy mieli płaszcze, to musielibyśmy w kilka minut przypakować i urosnąć jakieś dwadzieścia centymetrów, bo nie przypominamy za bardzo tych wielkich goryli : ) - powiedział brat Desty.
                - Nieprawda, niektórzy z nich są niewiele wyżsi od nas. I są wśród nich kobiety, poznałam po głosie, gdy byliśmy na statku :| - poinformował Miś.
                - W sumie... dobra, przebierzemy się i wyjdziemy stąd. I co wtedy? Jeśli ten burak miał rację, to nie mamy dokąd pójść. :)
                - On siedzi obok i cię słyszy ._. - szepnął Miś.
                - O to chodzi. ;)
                Destiny kazała Thierry'emu się zamknąć, choć podzielała jego zdanie co do kolesia w paski.
                - Jesteście wredni. Odebrano mu moc, moglibyście chociaż udawać, że współczujecie :(( - szepnęła mała dziewczyna o czarnych włosach.
                - Wybacz, nie podzielamy twojej empatii :) - oznajmiła Desty.
                - Poza tym, jeśli się stąd jakoś nie wydostaniemy, to poczujemy jego ból :) - dodał Theo.
                - Ech... - westchnął Miś. - Możemy też dać się wszystkim pokonać w tym pojedynku. Gdy odpadniemy pierwsi, będziemy mieli okazję wymknąć się z areny, bo strażnicy będą pochłonięci starciami. A na zewnątrz... zobaczy się.
                Zanim Thierry zdążył skrytykować pomysł Misia, rozległ się huk otwieranych z rozmachem ogromnych drzwi, po czym zapanowała grobowa cisza. Na arenę wkroczył postawny mężczyzna w długim, czarnym płaszczu z kapturem, który zakrywał go w całości. Płeć została ustalona na zasadzie dokładnych pomiarów szerokości barów co do długości ciała. : )
                Zaskoczenie oraz strach opanowały nie tylko dzieciaki, ale również żołnierzy. To nic, że ich okrycia wierzchnie były takie same, jak płaszcz ich przywódcy. On budził grozę samym swoim sposobem bycia, choć większość zebranych widziała go po raz pierwszy w życiu i to przez kilka sekund.
                Kilku żołnierzy podbiegło do swojego mistrza. Ten jednak zignorował ich i pewnym krokiem ruszył w stronę schodów, które prowadziły do platformy, gdzie znajdował się tron.
                - Co to za gość? - spytał Thierry zmienionym głosem, jak gdyby nieco mniej pewnym siebie.
                - To ich przywódca. Straszny człowiek - oznajmił ich znajomy, który zerwał się pod wpływem trzasku wrót.
                - Skąd wiesz, że to on? Wygląda tak samo, jak wszyscy pozostali :| - mruknął ryś.
                - Bo wiem. Uwierz, nietrudno rozpoznać kogoś, kto zrujnował ci życie. Choćby się chował pod dziesięcioma takimi płaszczami.
                Trójka dzieciaków popatrzyła po sobie. Nie uśmiechała im się perspektywa utracenia mocy.
                - W każdym razie wygląda na to, że wasz plan ucieczki trafił szlag. Skoro on tu jest, nie ma szans, by zwiać - dodał wszystkim otuchy tygrys optymista. :)
                - A mnie się wydaje, że to nawet lepiej... -wtrącił Miś.
                Wszyscy popatrzyli na niego pobłażliwie. Biedny, naiwny Miś.
                - No, co? - spytała urażona lwica. - Wszyscy strażnicy widocznie boją się tego wielkiego faceta. Będą wokół niego latać i skupiać się na tym, żeby go czymś nie rozzłościć. Tak mi się wydaje. Więc ich czujność będzie uśpiona. A ten duży nawet nie zwraca na podwładnych uwagi, więc nas nie rozpozna...
                - Trzeba spróbować - podsumowała Destiny. - Inaczej skończymy tak, jak te świry tutaj.
                - Dzięki :) - podziękował tygrys.
                - Nie ma za co :) - odpowiedziała.
                Thierry odznaczał się ze wszystkich tu obecnych największą zręcznością i sprytem. Postanowiono, że podstępnie prześlizgnie się przez jedne z licznych drzwi znajdujących się w ścianach areny i poszuka zbrojowni lub innego pomieszczenia, gdzie mogłyby znajdować się podobne uniformy. Bez problemu przekradł się obok straży i zniknął w drzwiach.
                Tymczasem reszta młodzieży, z którą tu trafili, usiłowała wzniecić bunt. Kilkunastu magów zaatakowało niespodziewanie strażników.
                - My też próbowaliśmy - skomentował zajście tygrys. - Wydawało nam się, że zgraja magów bez przeszkód poradzi sobie z niemagami, ale okazało się, że oni mieli coś, co sprawiało, że magia odmawiała nam posłuszeństwa.
                Miś i Destiny przyglądały się w milczeniu. W razie potrzeby planowały pomóc innym, jednak jeśli to miałoby się zakończyć tak, jak mówił ich kolega, nie było najmniejszego sensu się narażać. Rzeczywiście, tygrys nie kłamał. Gdy magowie wycelowali płomieniami, wodnymi strumieniami, lianami oraz podmuchami wiatru w żołnierzy, ci szybko zareagowali. Wydobyli z kieszeni coś, co jaśniało bladym światłem. Nagle wszystkie magiczne zjawiska zmieniły trajektorię, rozszczepiły się i poleciały we wszystkie strony.
                Wyglądało na to, że te przedmioty zakłócały kontrolę nad żywiołami. Analiza sytuacji tak pochłonęła wszystkich zgromadzonych, że nikt nie zauważył potężnej fali  ognia frunącej w kierunku Misia. Zanim Des zdążyła zareagować, płomienie uderzyły w dziewczynę. BRAND  <3
                Jednakże Miś nie był zwykłym magiem wody... jedynie trzy osoby zobaczyły, co się stało. Misia otoczyła mistyczna siła, która pochłonęła ogień. Nic mu się nie stało. Miał tylko trochę sadzy na ubraniu.
                W tym momencie mistrz ludzi w czerni, obserwując dokładnie wszystko i wszystkich, dał z najwyższej części trybun znak ręką, że magowie mają zacząć pojedynek. Wydał również inne polecenie swoim zakapturzonym gorylom...
                Wszyscy magowie zostali siłą zaciągnięci na środek areny. Dwóch żołnierzy w pelerynach zmierzało po Desty i Misia. Gdy dziewczyny były łapane i obezwładniane, tygrys zerwał się z siedzenia i zamierzał je obronić, jednak Des go uspokoiła i powiedziała, że to i tak nic nie da. Bezradny chłopak patrzył, jak zaciągano je na piasek  stadionu. Jednak koleś, który trzymał Misia, nie zatrzymał się tam, gdzie jego towarzysz, ale zaprowadził po schodach prosto do loży ich wodza...
                Destiny z przerażeniem śledziła Misia wzrokiem. Szatynka zastanawiała się w panice, co jest nie tak. Dlaczego zabrano ją gdzie indziej, niż resztę?
                Została doprowadzona przed sam tron, na którym rozpierał się wygodnie mężczyzna w czarnym płaszczu. Kazał doręczycielowi wyjść. Gdy żołnierz zniknął, mistrz wstał. Skierował swe kroki w stronę ściany, gdzie za kotarą znajdowały się drzwi. Otworzył je i zaprosił Misia gestem. Dziewczyna stała w miejscu, sparaliżowana strachem.
                - No, dalej - zachęcał ją uprzejmym tonem.
                Miś zebrał w sobie całą swoją odwagę i przekroczył próg. Za nim wszedł tajemniczy koleś i zatrzasnął drzwi. Lwica nie spodziewała się, że będą tu sami. Zaczęła żałować, że dała się tak łatwo zaciągnąć w pułapkę. W pomieszczeniu znajdował się tylko spory, drewniany stół w centrum, a światło słońca, które prawie już zaszło, dostawało się tutaj przez trzy szerokie okiennice pozbawione szyb. Z zewnątrz dobiegał szum morza i krzyk mew.
                Mężczyzna podszedł bliżej. Kiedy stał tuż przy niej, dziewczyna uświadomiła sobie, jak bardzo jest wysoki. Z tego powodu bała się go jeszcze bardziej. Spuściła wzrok i starała się powstrzymać drżenie ciała. Spodziewała się, że zaraz będzie pierwszą osobą, której zostanie odebrana moc. Albo coś więcej. ;)

                Tymczasem Destiny zapomniała, że miała dać się pokonać. Zniknięcie Misia zbyt ją niepokoiło, a słabość innych magów wręcz jej ubliżała. W swojej wściekłości powalała na ziemię kolejnych cieniasów. Każdy następny kandydat stawał przed nią zalany potem i trzęsąc się jak galareta w obawie przed jej siłą. Gdy właśnie nokautowała jednego z ostatnich przeciwników, została zaczepiona przez strażnika. Pociągnął ją za rękę w cień rzucany przez ścianę.
                - Co ty robisz?! - krzyknęła, wyrywając się.
                - Spoko, to ja! o; - odezwał się z kapturowych czeluści głos jej brata. - Gdzie Miś?
                - Zabrali ją... - odparła siostra grobowym tonem.
                - Że co? Musimy ją szybko znaleźć i wiać, bo ten statek podobno ma zaraz odpłynąć, a przynajmniej tak mówili ci mili panowie w czarnych kieckach, których podsłuchiwałem. :)
                - Muszę tam wracać, a ty możesz sobie kombinować, jak wydostać Misia ze szponów tego psychola! - ucięła rozmowę Destiny i wróciła na arenę. Wgniatanie kolejnych słabeuszy w ziemię dawało jej satysfakcję i w pewien sposób działało relaksująco.
                Thierry nie wiedział, co ma robić. Postanowił zakraść się w swoim przebraniu na platformę i sprawdzić, co "psychol" robi z Misiem. Jednak wcale nie tak łatwo było przedostać się przez tłumy straży pilnującej schodów. Zadawali mu po drodze niewygodne pytania.

                Zakapturzona postać uniosła ręcę. Miś zamknął oczy w obawie przed ciosem. Jednak mężczyzna tylko skrzyżował ręce na klacie. Zaskoczona szatynka uniosła oczy i popatrzyła na swojego oprawcę. Zachowywał się niezwykle spokojnie jak na kogoś, kto zamierzał ją zabić. Spoglądał na nią z wysoka.
                - Ciekaw jestem, jakim cudem jeszcze żyjesz - powiedział bardzo niskim i głębokim głosem.
                Misia zmroziło. Nie chciał nawet myśleć o tym, co się stanie po takim wprowadzeniu.
                - Ten płomień powinien cię zabić, moja droga... ale tego nie zrobił. Dlaczego? - kontynuował czarny.
                - Ja... jestem magiem wody - wytłumaczył Miś, zbierając się na odwagę.
                - Mag wody broniłby się inaczej. Ty nie musiałaś nic robić. Ta bariera cię osłoniła - mężczyzna zrobił się nagle szorstki. Nie oczekując odpowiedzi od dziewczyny, mówił dalej: - Zdajesz sobie sprawę, gdzie i w jakim towarzystwie się znajdujesz?
                Miś potrząsnął przecząco głową, bojąc się odezwać.
                - Jesteś w kryjówce łowców magów. Tych, którzy od lat tępią nas za to, że jesteśmy kimś więcej. Oni chcą ci odebrać ten wyjątkowy dar, który mógłbym wykorzystać...
                Miś nie miał pojęcia, co się dzieje.
                - Chciałabym wiedzieć... - zaczęła niewyraźnie - dlaczego dowódca łowców magów wypowiada się tak, jakby sam był przez nich prześladowany?
                - Nie jestem ich dowódcą.
                Słowa te były równie tajemnicze, co ten, kto je wypowiedział. Nie mówiąc już nic więcej, opuścił pokój i wrócił na trybuny. Miś nie wiedział, co ze sobą zrobić. Powoli ruszył w tym samym kierunku. Gdy przekroczył drzwi, zauważył strażnika, którego nie było w tym miejscu wcześniej. Gość przysunął się do niej i szepnął: "To ja". Miś poznał głos Thierry'ego. Wyglądało na to, że udało mu się zdobyć przebranie, ale po tym, co się wydarzyło, ucieczka była jeszcze mniej prawdopodobna.
                - Wyprowadzić więźniów na zewnątrz - dało się słyszeć donośny i stanowczy ton wodza, przerywający walkę. Żołnierze widocznie się tego nie spodziewali, lecz posłusznie spętali nastolatków ponownie. Wielkie wrota zostały otwarte na oścież, a gdy tylko to się stało, do środka dostał się gwałtowny wicher, prawie zwalając wszystkich z nóg. Miś zauważył, że mężczyzna, z którym niedawno rozmawiał, unosił powoli ręce. Kiedy znalazły się na poziomie ramion, zamachnął się prawą ręką, a wiatr rzucił strażnikami i niektórymi więźniami o ścianę areny z taką siłą, że musieli co najmniej stracić przytomność. Część żołnierzy schyliła się, nim to się stało i teraz rzucili się na nieprzytomnych  "kolegów", zakuwając ich w kajdany, które wcześniej zdjęli więźniom i związując plecami do siebie. Nikt nie rozumiał, co się stało. Piasek areny unoszący się w powietrzu ograniczył widoczność.
                - Świetne przebranie - zakpił mężczyzna odpowiedzialny za całe zamieszanie, nadal stojąc plecami do Misia i Thierry'ego. Ponownie wziął zamach, a prąd powietrza rzucił rysiem o ścianę. Thierry zjechał po niej na kamienną podłogę, stękając z bólu. Przerażony Miś wciągnął ze świstem powietrze. Chciał podejść do niego i mu pomóc, jednak jego plany zostały pokrzyżowane. Poczuł, że ktoś łapie go mocno za rękę.
                - Dokąd się wybierasz? - powiedział wysoki mężczyzna. - Przecież mówiłem, że cię potrzebuję...
                Dziewczyna zorientowała się, że straciła grunt pod nogami. Została złapana w silne ramiona mistrza. Zobaczyła tylko, jak zeskoczył z nią z platformy i przebijając się przez chmurę dymu, wylecieli na zewnątrz. Potem poczuła się dziwnie i zemdlała.

                W międzyczasie Destiny usiłowała uwolnić się z więzów, gdy pilnujący jej żołnierz zajęty był obezwładnianiem rannych "towarzyszy". Niespodzianie ktoś podszedł do niej i chwycił jej skrępowane dłonie. Pożałował tego, gdyż błękitnowłosa tygrysica  wymierzyła mu kopniaka z półobrotu w splot słoneczny.
                - Oszalałaś?! - odezwał się znajomy głos, którego właściciel zwijał się z bólu, wstając z ziemi. - Próbuję ci pomóc!
                - Sama sobie dam radę! - odwarknęła Desty, lecz gdy kolejna próba oswobodzenia dłoni poszła na marne, dodała: - Dobra, pozwalam ci mi pomóc. :/
                - Dziękuję, wasza wysokość jest doprawdy zbyt łaskawa ;/ - odparł tygrys, przecinając pazurami jej więzy.
                Gdy piasek wreszcie opadł, zobaczyli kilkudziesięciu strażników siedzących lub leżących pod ścianą. Wszyscy byli związani i w większości nieprzytomni, a może nawet nieżywi. Fałszywi żołnierze zdjęli kaptury oraz płaszcze. Wyglądało na to, że oni oraz ich szef udawali prawdziwych antymagów,  żeby uratować młodzież...
                - Uwaga, wszyscy! - ryknął bardzo wysoki facet z porożem, najprawdopodobniej bizon. - W każdej chwili może się tu zjawić prawdziwy Mistrz. W waszym interesie leży, żeby zabrać ich statki i jak najszybciej stąd odpłynąć. Powodzenia.
                Gdy wykrzyczał to, co miał do wykrzyczenia, zgraja pseudoantymagów ruszyła w kierunku wybrzeża, nie przejmując sie już losem uciekinierów. Ich okręt zacumowany był za jedną z niższych gór. Pozostałe dwa statki sterczące przy brzegu miały posłużyć dzieciakom do ucieczki.
                Destiny rozglądała się we wszystkie strony, szukając wśród tłumu nastolatków Thierry'ego i Misia. Nie było ich widać. Przypomniała sobie, że Theo miał na sobie czarny płaszcz, kiedy się ostatnio widzieli, toteż postanowiła sprawdzić, czy nie ma go gdzieś pośród żołnierzy.
                - Ej, gdzie- - zaczął tygrys, widząc, że dziewczyna pobiegła do koloseum. Westchnął i poszedł za nią. I tak nie miał nic lepszego do roboty.
                Desty opadły ręce, gdy zobaczyła około czterdziestu żołnierzy. Wszyscy w kapturach. Szukanie pewnie trochę potrwa.              
                - Sprawdź tych tutaj, a ja poszukam na trybunach :) - ofiarował swą pomoc wspaniałomyślny tygrys.
                - Nie prosiłam cię o- zaczęła Des.
                - Jestem Lewis. :)
                Zdenerwowana Desty warknęła, tłumiąc targające nią negatywne uczucia. Podczas gdy ona była w połowie przeszukiwania facetów w czerni, Lewis zawołał:
                - Jest tutaj. Ale nie oddycha. :|
                - Jak to?! - pisnęła Desty, zakrywając twarz oczami usta dłońmi. 
                - Wyluzuj, żartowałem. Idioci zawsze umierają ostatni. :)
                - Tylko ja mam prawo nazywać swojego brata idiotą, idioto! - krzyknęła wyprowadzona z równowagi Destiny i pobiegła po schodach do miejsca, gdzie tzw. "Mistrz" wcześniej zabrał Misia.
                Thierry siedział oparty o ścianę, pochylając głowę i z trudem łapiąc oddech. Siostra uklękła koło niego i przytuliła go do siebie (! ! !), co zdarzało się jej niezwykle rzadko, jakoś raz na dwa lata. Albo pięć lat. Wydarzenie to było tak przełomowe, że Theo ocknął się w mgnieniu oka i odepchnął od siebie Des.
                - Przestań mnie molestować, trzymaj te cy-... łapy przy sobie! ;/ - wrzasnął Thierry.
                - Wygląda na to, że wszystko z tobą w porządku :) - podsumowała Destiny.
                - Właściwie, to trochę bolą mnie plecy i nie czuję lewego ucha, ale poza tym wszystko oki, nie musisz się martwić :( - powiedział brat.
                - To dobrze, bo nie zamierzałam :) - zapewniła siostra.
                - Jaaasne. Słyszałem twoją reakcję na wieść o mojej śmierci. :)
                - Ja w ten sposób wyraziłam swój zachwyt i szczęście z powodu, że wreszcie zostałam jedynaczką. :)
                - Wybaczcie, że przerywam ten wzruszający moment, ale gdzie jest ta mała? :| - spytał Lewis.
                Oba tygrysy popatrzyły na rysia.
                - Yyy... no więc... wydaje mi się, że zabrał ją ten wielki koleś ^^" - spekulował Theo. - Nie jestem pewien, bo rzucił mną o ścianę i chyba złamał mi obojczyk. :(
                - Ty idioto! - wydarła się Desty i uderzyła go w ramię. Bolało. :( Niestety, ale w tej rodzinie to Thierry był płcią słabą.
                Lewis zajrzał jeszcze do pomieszczenia za ścianą, gdzie stał wielki stół. Nie było tam nikogo. Wrócił i pobiegł na plażę, zostawiając Thierry'ego i Destiny kłócących się w koloseum. Okręt był już daleko.
                Desty przybiegła chwilę później i dołączyła do Lewisa. Thierry dotarł z opóźnieniem spowodowanym uciążliwym bólem pleców oraz lewego ucha.
                - Nie dogonimy ich, prawda? - pytała Des bez cienia nadziei.
                - Raczej nie - odparł Lewis. - Ale moglibyśmy popłynąć za nimi.
                Desty dręczyły wyrzuty sumienia. Dlaczego to stało się Misiowi, a nie jej? Miś był słaby, bał się ludzi i świata, a Destiny miała silny charakter. I sierpowy. Trzeba było zacząć działać. Uwolnieni ludzie rozsypani na wybrzeżu żywo dyskutowali, w jaki sposób wydostać się z wyspy. Lewis postanowił dowiedzieć się od innych tego i owego. Po kilku minutach wrócił do bliźniąt, które zdążyły się znowu pokłócić.
                - Wygląda na to, że większość pochodzi z południa i zachodu. Tak myślę, że mogliby wziąć ten większy statek i popłynąć w kierunku, skąd przypłynęli - zdradził swoje przemyślenia chłopak w wieku około dwudziestu lat.
                - Fajnie, a co z resztą? I z Misiem? - zapytała sceptycznie Des.
                - A my przejęlibyśmy drugą łajbę i popłynęli na północ do Amrii. Razem z tymi, których stamtąd porwano :) - odpowiedział. - I w miarę możliwości postaramy się płynąć za tymi... jak im tam.
                Jeden z bardziej wygadanych chłopaków szczególnie wyróżniał się wśród młodych i stojąc na kamieniu, wydawał rozkazy. Mówił, że popłyną wszyscy w jednym statku na wschód, co było czystym absurdem. Widać, że koleś nie wiedział nawet, gdzie się znajdują. Lewis nagle zjawił się w centrum zbiorowiska i zagłuszył swoim potężnym głosem paplanie dzieciaka na głazie, dzieląc się ze wszystkimi swoim pomysłem na przydział łodzi i kierunki, w których popłyną. Wszyscy zgodzili się z nim, jednak nie do końca byli pewni powodzenia tego planu.
                - Nikt z nas nie ma pojęcia, jak się pływa statkiem. A nawet jeśli by się to udało, na pewno zgubimy się bez odpowiedniej nawigacji - wtrąciła jakaś dziewczyna.
                - Wśród nas musi być ktoś, kto choć raz miał ster w ręce :| - odparł Lewis.
                Tłum znowu zaczął prowadzić ożywioną dyskusję. W pewnym momencie ponury młodzian wyszedł naprzeciw  i rzekł:
                - Jestem studentem szkoły morskiej. Kilka razy już prowadziłem mniejsze statki. Powinienem dać sobie radę i z tym.
                Tygrys poklepał go po ramieniu i oznajmił:
                - Oto kapitan grupy zmierzającej na południe. Nie traćcie czasu i pakujcie się na pokład. : )
                Rozentuzjazmowana młodzież zadeklarowała posłuszeństwo swojemu kapitanowi i natychmiast rozpoczęła proces ładowania się na większy okręt. Desty przecisnęła się przez hordę nastolatków do Lewisa.
                - No, proszę. Jednak do czegoś się przydajesz :| - pogratulowała.
                - Dzięki :) - podziękował, odbierając to jako komplement.
                - Ale jest jedno ale, a nawet dwa. Kto będzie sterował naszym statkiem, hmm? - spytała błękitnowłosa.
                Chłopak patrzył na nią z tajemniczym i pewnym siebie uśmiechem.
                - No, co? ;/ - prychnęła.
                Nie padła odpowiedź.
                - Pewnie zaraz się okaże, że jesteś kapitanem z wieloletnim stażem, prawda? -___- - domyślała się Desty.
                - Niezupełnie. :) Jestem świeżo upieczonym absolwentem Akademii Marynarki Wojennej w Luthenfordzie na wydziale nawigacji i takich tam. Cieszysz się?
                - Bardzo. :) Nie schlebiaj sobie, tylko zabierz nas do Misia.
                - Znaczy... jest mały problem, bo nie ma wiatru, a jest nas za mało, żeby w ogóle ruszyć statek za pomocą wioseł :| - oznajmił Lewis.
                - Cudnie :) - powiedziała Desty z uśmiechem ociekającym ironią.
                - Ej, ja się staram pomóc. ;/ Jeśli nie jesteś w stanie okazać odrobiny wdzięczności, to chociaż skończ z tym cynizmem :| - poprosił chłopak w paski.
                - Nie. :)
                Stali tak na plaży i obserwowali, jak pierwszy statek przygotowywał się do odbicia od brzegu.
                - Przepraszam... - Usłyszeli cichy, nieśmiały głos obok. Podeszła do nich pewna dziewczyna, dorównująca wzrostem Destiny. Miała kremową skórę oraz brązowe oczy i włosy sięgające łokci. - Jestem magiem powietrza i-
                - No, to problem z głowy :))))) - ucieszył się Lewis, automatycznie akceptując słowne CV i list motywacyjny brunetki. - Wsiadajmy i odpłyńmy stąd jak najszybciej.
                Gdy wsiadali na pokład, Des wyżywała się na Thierrym. Oberwało mu się między innymi za to, że Lewis był istnym przykładem szczęściarza, któremu wszystko przychodziło z łatwością, nawet kremowe kotki.
                Po dziesięciu minutach byli już gotowi do drogi. Desty próbowała wytworzyć fale, aby ruszyć statek, jednak jej się nie udawało.
                - Co jest?! - wkurzała się Desty, bardzo przewrażliwiona na punkcie swej potężnej mocy. - Moja magia świruje jak wtedy w koloseum@!#$%^&*&(*^%$#@
                - Aaa! Więc to tymi klejnotami zakłócali naszą pozytywną energię! :) - odkrył Amerykę Thierry.
                - Spoko, ale dlaczego w takim razie nadal nie możesz używać magii, skoro jesteśmy tak daleko od tych czarnych? :| - myślał na glos Lewis.
                - Ja chyba wiem :) - wyznał Thierry i pokazał im niewielki worek, który miał ze sobą. Wyjął ze środka jeden z licznych kryształów, jakie udało mu się przemycić. Wyglądał jak niekształtna kostka lodu, mieścił się w dłoni i wydobywało się z niego delikatne, białe światło.
                - Ty głupolu! ;/ - skrzyczała brata Des. Znowu.
                - No, co?! Mogą się przydać! ;/ Zawsze to jakaś ochrona przed innymi magami. I możemy je upchnąć naiwnemu handlarzowi. :)
                - Chyba cię do końca popieprzyło! Przecież przez nie sami nie możemy używać mocy! :/ - zgasiła go siostra.
                - Czy ja wiem, to nie takie głupie ;o - powiedział tygrys, zabierając Thierry'emu worek. - Hajs może nam się przydać. Jeśli na tym statku są zapasy, to szybko się skończą i będziemy musieli po drodze zatrzymać się w porcie i je uzupełnić. Schowamy te kamienie gdzieś pod pokładem i może nie będą nam przeszkadzać.
                - Pff, mistrz sztuki przetrwania... - prychnęła Desty, siadając na poręczy ze skrzyżowanymi rękami. Dla Lewisa taka reakcja dziewczyny była bardziej satysfakcjonująca, niż najmilszy komplement.
                Thierry dostał rozkaz ukrycia worka jak najgłębiej pod pokładem. Gdy tego dokonał (wszyscy bali się w ogóle myśleć, gdzie ktoś o intelekcie pokroju rysia mógł go schować), odbili od brzegu szybciej, niż pierwszy statek. Destiny z pomocą magii odepchnęła statek od brzegu na pełne morze. Kiedy kremowej  udało się skierować wiatr tak, aby dął w żagiel, Dest mogła opuścić stanowisko. Lewis stał przy sterze.
                - Poszukajcie mi jakiejś mapy :| - poprosił.
                 - Sam se szukaj - odburknęła Desty i poszła szukać mapy.
                Znalazła ją w kajucie poprzedniego kapitana razem z kompasem w zestawie i zaniosła tygrysowi.
                - Dziękuję, słonko ;) - powiedział zalotnie Lewis.
                - Nie jestem żadnym twoim słonkiem ;/ - odparła.
                - A kim? ;)
                - Nie jesteś godzien, by poznać me imię.
                - NAZYWA SIĘ DESTINY, MA SIEDEMNAŚCIE LAT I LUBI WYSOKICH BRUNETÓW W PASKI!!!! - wrzasnął Thierry z drugiego końca statku.
                - Destiny? :))) - powtórzył Lewis. - Niezwykle subtelne i delikatne imię jak na kogoś... - zawahał się, widząc mordercze spojrzenie tygrysicy. - Mogę ci mówić Des? :)
                 - Nie, nie możesz. ;/ A teraz wybacz, idę wyrzucić swojego brata za burtę, a następnie znaleźć sobie najwygodniejszą kajutę z jacuzzi i kablówką.

                Jak powiedziała, tak zrobiła. Lewis z szatańskim uśmiechem odprowadzał jej dupcię ją wzrokiem, a następnie skupił się na mapie i kompasie