środa, 22 października 2014

Rozdział II: Tak

                - Tyle zachodu tylko po to, żeby uwolnić jednego niedorajdę... - marudził wielki bizon, krocząc przez pokład statku w towarzystwie niskiego chłopaka w bluzie, który sięgał mu do łokci.
                - Dla mnie było fajnie :) - odparł chłopiec, zdejmując z głowy kaptur. Jego skóra była śliska i bladoróżowa, a twarz zdobiona szerokim uśmiechem i radosnymi, czerwonymi oczami oraz "włosami" wręcz splątanymi w gęstą kitkę.
                Zmierzali do kajuty kapitana. Gdy byli już przy samych drzwiach, te otworzyły się nagle od wewnątrz i wyszedł przez nie Szef. Nie zwrócił nawet na nich uwagi i nie zatrzymując się, ruszył przed siebie.
                - Szefie?... - rzucił zdziwiony bizon, gdyż spodziewał się, że Szef powie chociaż "dobra robota" po tej misji.
                Mężczyzna nadal miał na sobie tę samą czarną pelerynę, a przez ramię przewieszony swój płaszcz, który zwykł nosić. Na dźwięk głosu podwładnego przystanął, ale nie odwrócił się w ich kierunku.
                - Następnym razem uważaj - powiedział beznamiętnym tonem prawdopodobnie w stronę czerwonowłosego chłopca. - A ty zajmij się dziewczyną, Hector - dodał.
                Szef poszedł w swoją stronę. Hector, czyli wysoki bizon, spoglądał chwilę za nim. Nigdy jeszcze nie usłyszał dobrego słowa od swojego dowódcy. W milczeniu otworzył uchylone wcześniej drzwi i przepuścił chłopca przed sobą.
                - A w ogóle fajnie, że sam Szef po mnie przyleciał :D - mówił różowy, jak zwykle uśmiechnięty.
                - Tiaa - przytaknął Hector, schylając się, by wejść do środka.
                W kajucie zastali kolegę z drużyny, który w milczeniu spoglądał przez szklane okna w ścianach na morze i pił coś ze szklanki. Znajdował się tu stół, gdzie leżały przeróżne mapy i narzędzia do nawigacji. Poza nim były tu tylko dwa meble podobne do kanap, pierwszy przy stole i drugi pod ścianą oraz kilka krzeseł.
                - Hej, Barth! Też bym się napił :( - oświadczył bizon.
                Barth, rudy wiewiór o dużym, puszystym ogonie, noszący poncho oraz kapelusz o rozłożystym rondzie, wydobył spod stołu butelkę oraz szklankę i poczęstował kolegę.
                - Teraz lepiej. :) Co to za mała? - dopytywał Hector, patrząc na niewielką dziewczynę, śpiącą na sofie.
                - Wysycham. Mogę iść popływać? - wtrącił chłopiec. Choć pytał wiewiórki, odpowiedział mu bizon.
                - Gdzie ty chcesz pływać o pierwszej w nocy, Barry? :|
                - Ale... wysycham :( - nalegał Barry.
                Hector popatrzył na Bartha. Ten przytaknął, wyrażając zgodę.
                - OK, idź. Ale wróć szybko i uważaj na siebie :| - rozkazał rudy bizon.
                Barry przytaknął i wybiegł na zewnątrz.
                - Co za narwany dzieciak - skomentował Hector. - No, to kim jest ta mała? - powtórzył pytanie.
                Barth już chciał odpowiedzieć, gdy drzwi kajuty otworzyły się bez zapowiedzi i wszedł przez nie inny kolega w czarnym płaszczu, podobnie jak Hector, z pewną dziewczyną u boku.
                -Hejka, Szef powiedział, że jest tu taka jedna i... oooo, alee ma c- AŁA, ej! - syknął z bólu, gdy towarzyszka nadepnęła mu brutalnie na stopę. - Tak się nie traktuje swojego sensei! ;/
                Brunetka o kremowym kolorze skóry i brązowych oczach skrzyżowała ręce na piersi, odwracając się od swojego mistrza. Czyli innymi słowy, foch.
                - A powiedział ci, co to za "jedna"? :) - drążył temat bizon.
                - To pewnie córka Szefa, którą właśnie odnalazł po latach rozłąki i teraz staną się szczęśliwą rodziną, a Szef przejdzie na emeryturę i przekaże interes w jej ręce : ) - spekulował mężczyzna z chrypką. - A ona będzie nam więcej płacić.
                - Ciekawa teoria, ale dość... fantastyczna - skomentował Hector.
                - Szef mi tylko wspomniał, że ona- - zaczął zachrypnięty kolo.
                - Fajne ma cycki - wtrącił bizon, siadając przy stole i spoglądając na małą.
                - Niezupełnie to miałem na myśli, ale trudno się nie zgodzić. :) W ogóle chyba powinienem sprawdzić, czy jej nic nie jest ;o - przypomniał sobie ten, którego imię było jeszcze nieznane i przykucnął obok dziewczyny. - O, czuję chloroform. : ) Czyli nie znalazła się tu dobrowolnie  - zauważył, przykładając rękę do jej czoła.
                - Obudzimy ją? - zapytała jego uczennica.
                - Co ty, jeszcze się przestraszy ;o - odparł jej sensei.
                - Czego niby ma się wystraszyć? Przecież tu się nie ma kogo bać :( - powiedział oburzony Hector, bizon o rudej czuprynie splecionej w warkocz oraz dwóch małych, brązowych oczkach, do tego z głowy wyrastały dwa długie rogi, a sam miał sporo ponad dwa metry wzrostu i nad wyraz muskularną sylwetkę.
                Wszyscy obecni popatrzyli na niego spode łba. Ten się tylko uśmiechnął ;), a lekarz-ninja wrócił do przerwanej czynności.

                Lewis wytrwale stał przy sterze. Była trzecia rano. Płynęli całą noc. Na szczęście wiatr był pomyślny. Kapitanowi zamykały się oczy ze zmęczenia, jednak nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, gdyż nie mieli zastępczego sternika.
                Tymczasem na pokładzie zupełnym przypadkiem pojawiła się Desty, a jeszcze większym przypadkiem znalazła się na pomoście obok tygrysa.
                - Hejka, co robisz? - zapytała bez cienia zainteresowania.
                - Steruję - odrzekł równie beznamiętnie, wpatrując się w horyzont. - Polega to na trzymaniu steru. Czasem obracam go w lewo. Innym razem w prawo. Zdarza się, że obracam go tylko w jedną stronę. Lub nie obracam wcale - kontynuował sucho wykład o sztuce sterowania. - Jednak to tylko mało istotna część całego procesu nawigacji, bo widzisz...
                Niespodziewanie pojawił się przy nich brat tygrysicy. Ryś, ziewając ostentacyjnie, oparł się o ramię siostry.
                - Des, przecież mama zabrania ci nocnych randek. Powinnaś doskonale wiedzieć, iż ściskanie się z facetem w nocy potęguje nastrój erotyczny i może doprowadzić do- - Przerwano mu brutalnym sierpowym w rękę. - Ała! Łóżka. ;/
                 - Nie martw się, rozmawialiśmy tylko o pracy sternika - powiedział znudzony Lewis.
                - Aha. Co to? - spytał Theo, podchodząc do stołka, na którym znajdowały się mapa i kompas.
                - Mapa i kompas : ) - odpowiedział cierpliwie mężczyzna.
                - Tyle chyba widzę, ale co to jest? ; / - spytał chłopak, pokazując coś czarnego, co leżało na mapie.
                - Zostaw, to nasz statek. :/
                - Nie kłam, wygląda jak mały, czarny kamyczek. ;/
                - Bo to jest kamyczek. :/
                - Po co ci on? ;/
                - Zaznaczam nim nasze obecne położenie. :/
                - Skąd go masz? ;/
                - Leżał sobie obok mnie, to podniosłem. :/
                - To mój kamień, siedział mi w bucie przez tydzień i musiał teraz wypaść. ;/
                Destiny uderzyła się w czoło.
                - Poziom waszej dyskusji mnie poraża.
                - Ojej, wybacz! Jaki ze mnie cham, no nie pomyślałem, że może byście chcieli pobyć trochę sami :) - przeprosił słodziutko brat. - Gdzie moje maniery, doprawdy. Już sobie idę. Będę w ciszy i spokoju rozkoszował się swoim wygodnym hamakiem, myśląc nad tym, co strasznego mogło bądź może spotkać moją biedną przyjaciółkę. Aha! I masz mi pojutrze oddać ten kamyk, polubiłem go. ;/
                To powiedziawszy, zszedł pod pokład. Pozostawił za sobą wściekłą Destiny i niewzruszonego Lewisa.
                - On nam właśnie za pomocą subtelnego sarkazmu wytknął to, że randkujemy, zamiast martwić się o waszą przyjaciółkę, prawda? - podsunął tygrys.
                - Ja z nikim nie randkuję! - warknęła Desty. - A Thierry jest za głupi na sarkazm. On chciał przez to powiedzieć, że będzie marzył o cyckach Misia. :/
                - Noo, rzeczywiście. Z tego, co zdążyłem zauważyć, były całkiem... - Zawahał się, czując na sobie mordercze spojrzenie tygrysicy. - Ekhm. Ładne mamy niebo tej nocy. Popatrz, widać wszystkie trzy księżyce.
                - No, nie mów. Jest ranek, nie noc - zauważyła.
                - Popatrz, stercząc przy tym sterze kompletnie straciłem poczucie czasu :| - ironizował.
                - Pff, masz zegarek obok kompasu. :)
                - Zmierzam do tego, że jestem zmęczony, nie spałem jakieś x godzin. Usiłuję wzbudzić u ciebie ODROBINĘ współczucia. :|
                - Aktualnie współczuję tylko Misiowi, wybacz. ;)
                - Ależ nie ma za co. -_-
                Zapanowało milczenie. Desty odeszła, żeby przejść się po pokładzie. Spoglądała w morze, opierając się o barierki. Nieudany sarkazm Thierry'ego wzbudził u niej jeszcze większe poczucie winy. Gdy nieco ochłonęła, wróciła do tygrysa, który właśnie przesuwał kamyczek o milimetr na północ.
                - Jeśli zatrzymamy się po drodze, żeby odpocząć, nie dogonimy ich - powiedziała spokojnie.
                - Wiem - odparł Lewis i oparł się o ster.
                - Tak więc co proponujesz? - pytała.
                - Wiesz... wybacz, nie lubię być bezpośredni, ale powiem to wprost. I tak ich nie dogonimy - oznajmił Lewis ponuro.
                - Tak myślałam... - odparła bezradnie, spuszczając wzrok.
                Lewisa poruszył smutek koleżanki. Musiało jej zależeć na znalezieniu tej małej. Miał jednak przeczucie, że jeśli ośmieli się spróbować ją przytulić czy w jakikolwiek inny sposób pocieszyć, dostanie pięścią w r... twarz.
                - Dobijemy do najbliższego lądu na kilka godzin i prześpimy się - zarządził.
                Nagle Lewis został schwytany oburącz za kołnierz i pociągnięty w dół, aż jego łeb znalazł się na poziomie Destiny.
                - Czy mi się wydawało, czy ty mówiąc "prześpimy się" spojrzałeś lubieżnie na moją klatę? :) - zapytała tygrysica, a jej głos i spojrzenie przesiąknięte były rządzą mordu.
                - NIE? A nawet jeśli, to nie moja wina, jestem wykończony i nie kontroluję swoich oczu :| - odparł Lewis.
                - Aww, taki jesteś zmęczony? :( - pytała z przesadną słodyczą, puszczając jego koszulę, a jej ręce spoczęły na tygrysich barkach.
                - Tak :) - powiedział tygrys.
                - Może powinnam postawić... cię na nogi, podnieść ci ciśnienie? - mówiła coraz namiętniej tygrysica, głaszcząc towarzysza po policzku.
                - Mhm ;) - potwierdził mężczyzna, mile zaskoczony tą nagłą zmianą w jej tonie.
                - Wiedziałam, że tego skrycie pragniesz. ;) - Destiny puściła oczko. Lewis nie zauważył, że za jego plecami od pewnego czasu czaił się strumień wody, któremu dziewczyna właśnie gestem rozkazała uderzyć go w plecy i zepchnąć z okrętu prosto do morza.
                Destiny wychyliła się przez barierkę, patrząc triumfalnie na wynurzającego się z wody Lewisa.
                - I jak? Mam nadzieję, że ta zimna kąpiel w pełni cię obudziła ;) - wyraziła swą troskę o stan fizyczny tygrysa błękitnowłosa dziewczyna.
                - Ależ oczywiście, czuję się wprost świetnie -__- - odburknął mężczyzna, wypluwając wodę. - Natychmiast mnie stąd wyciągnij, w tym morzu są rekiny, piranie, płotki i elektryczne węgorze. ;/
                - Aww :( będziesz mnie musiał o to ładnie poprosić, w przeciwnym razie zostaniesz skazany na samotne stawienie czoła tym niebezpiecznym płotkom - rzuciła niedbale.
                - Pff, chciałabyś ;/ - prychnął. - Łaski bez, sam wejdę.
                - Ciekawe jak. :)
                Wokół Lewisa zgromadziło się złote światło, oślepiając Destiny. Gdy jasność zniknęła, dziewczyna ujrzała ogromnego, żywego tygrysa, wspinającego się na pokład za pomocą długich pazurów. Gdy bestia w krótkiej chwili dotarła na szczyt, rzuciła się na zszokowaną Desty, przygwożdżając ją do drewnianej podłogi.
                - Złaź ze mnie, poczwaro! - rozkazała niebieskooka, usiłując zepchnąć z siebie tygrysie cielsko.
                - Jeśli ładnie poprosisz, to nad tym pomyślę :) - odparł Lewis w ciele tygrysa, warcząc.
                - Chciałbyś! ;/ - odparła Des, dalej bezowocnie próbując odepchnąć/zepchnąć/itp. z siebie wielkiego kota, kopiąc i bijąc go, lecz zwierzę było tak potężne, że prawie niczego nie poczuło.
                Lewis ziewnął i położył się na dziewczynie. Oczywiście nie zwalił się na nią całym swoim ciężarem, bo tego mogłaby nie wytrzymać. ... Chociaż bądźmy szczerzy, Des przeżyłaby nawet zderzenie z asteroidą.
                Destiny postanowiła zmienić temat w celu odwrócenia uwagi pomarańczowej kreatury w paski od zaistniałej sytuacji.
                - Okłamałeś nas - oznajmiła.
                - Niby jak? ;/ - spytał tygrys.
                - Powiedziałeś, że odebrali ci moc. Chyba nie tak wygląda niemag :/ - zauważyła.
                - Bo odebrali - potwierdził. - Byłem pirokinetykiem.
                - Czym?
                - Magiem ognia, idiotko. ;/ Metamorfomagia... albo po twojemu zdolność transformacji nie działa tak, jak inne moce. Z tego, co wiem, nie uznaje się jej w ogóle za magię. Coś w tym musi być, skoro ci jak im tam potrafili ze mnie wyciągnąć pir... magię ognia, a metamorfomagii już nie.
                - Złaź już ze mnie - rozkazała.
                - Nie - odmówił bezlitośnie.
                - Ale zejdź. :(
                - Nie.
                - Ok... p... p-proszę.
                Tygrys aż otworzył szerzej oczy.
                - Nie spodziewałem się, że zapomnisz o swej dumie i zdobędziesz się na taki gest :) - powiedział mile zaskoczony Lewis.
                - Po prostu nie chcę, żebyś na mnie przeleżał całą noc :) - wyjaśniła, zdobywając się na przesłodzony uśmiech ociekający tłumionym gniewem.
                - Czemu? - spytał niewinnie. - Masz coś przeciwko?
                - Wyobraź sobie, że owszem. :| Złaź. Jeszcze mnie ktoś w takim stanie zobaczy.
                - Skoro nalegasz. :)
                Lewis wstał i zmienił się z powrotem w człowieka (kwestia sporna). Podał rękę Desty, lecz ona odtrąciła ją i podźwignęła się o własnych siłach. Rozwścieczona chciała rzucić się na tygrysa, jednak ten uciekł i schował się za sterem. Destiny machnęła na niego ręką i poszła się przespać.
                Gdy tygrysica ułożyła się w miarę wygodnie na swoim hamaku, rozmyślała o tym, co mogło dziać się z jej przyjaciółką. Dlaczego została porwana? Na pewno nie ze względu na jej moc. Była przecież beznadziejnym magiem wody. Na pewno nikt o zdrowych zmysłach nie zamierzałby wcielać jej do wojska. Odkąd Des pamiętała, Miś zawsze odznaczał się słabym zdrowiem i kondycją. Nie radził też sobie z władaniem nad wodą. Nie wpływało to dobrze na Misiową samoocenę, szczególnie ze względu na fakt, iż Des była świetnym magiem wody. Desty czuła, że Miś miał przy niej kompleksy i z tego powodu zamykał się w sobie. Miał jednak pewną unikalną umiejętność, a mianowicie wytwarzanie tarczy, która chroniła go i pochłaniała moc zaklęć. Być może to właśnie przez to Miś stał się łupem swoich oprawców?
                Pogrążona w myślach Destiny w końcu zasnęła.

                Świat kołysał się jak łódka na wzburzonym morzu. Wszystko było rozmazane, a w uszach słychać tylko głuche bębnienie. Całe ciało piekło i bolało. Dziewczyna nie pamiętała niczego poza areną, kłębami piasku i enigmatyczną, ciemną postacią. Znajdowała sie w jakimś pokoju. Była noc. Wydawało jej się, ze nie jest sama. W istocie ktoś stal niedaleko jej lóżka, odwrócony tyłem i spoglądający przez okno. Jego czarny płaszcz ogarnął całe Misiowe pole widzenia. Lwicę zamroczyło i zmógł ją sen.
Miś drzemał przez kolejnych kilka godzin. Budząc się, był nieco bardziej świadomy ostatnich zdarzeń. Pamiętał już, że został porwany. Tak, Miś był wtedy przytomny, ale tego nie manifestował. Miś w ogóle nie lubił zwracać na siebie uwagi, a szczególnie w takiej sytuacji. Krzyk niczego by nie zmienił.
Miś dotkliwie odczuł samotność. Uświadomił sobie, że znajduje się sam wśród obcych, a przyjaciele mogą być daleko. Sparaliżowany strachem, mógł tylko skryć się pod kołdrą i próbować nie płakać. I nie zemdleć ponownie.
Po czasie Miś nieco oswoił się z takim obrotem spraw. Jednak bał się, że w takim towarzystwie może stać się coś strasznego. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, dlaczego został porwany i czego od niego chcą. Niepewność potęgowała strach. Na samą myśl o mężczyźnie, z którym miała przyjemność spotkać się w koloseum, robiło jej się słabo. Odtworzyła w pamięci moment przed zaśnięciem, kiedy to zakapturzony koleś porwał ją w ramiona bez najmniejszego trudu (choć Miś był mały, nie należał do lekkich), a potem zeskoczył z nią z kilku metrów i po chwili byli już na zewnątrz, poza chmurą kurzu. Wtedy Miś na dobre stracił przytomność. Wydawało mu się, że płynął statkiem. Dziewczyna starała się już o tym nie myśleć, żeby się nie załamać.
Podniosła się na łóżku. Nikogo już tu nie było. Zaczynało dnieć. Pokój zalany był niemrawym światłem, które dostawało się przez okno przysłonięte delikatnymi zasłonami. Komnata była okrągła. Miś domyślił się, że to pomieszczenie znajduje się w wieży zamku. Było urządzone ze smakiem, ale trochę zaniedbane. Nie było tu roślin. Wydawało się, że z tego miejsca uleciało życie. Miś czuł narastające przygnębienie, jednakże polubił ten pokój, gdyż był jak na razie jedyną pewną rzeczą. Nie miał pojęcia, co czyhało za drzwiami i murami zamku. Nudziło jej się niemiłosiernie, a im mniej ma się do roboty, tym więcej ma się czasu na myślenie. A ona nie chciała myśleć. Jednak miała nadzieję, że nikt nie złoży jej niespodziewanej wizyty, której będzie potem żałować.
                Wykrakała. Usłyszała ciężkie kroki na korytarzu. Strach ją sparaliżował. Drzwi otworzyły się gwałtownie na oścież. Przeciąg zdmuchnął płomienie świec i w komnacie zapanowała ciemność. Trzęsąc się, Miś ledwo dostrzegł ogromną sylwetkę mężczyzny i zapominając o tym, że wszystko go bolało, wskoczył za najbliższy fotel. Drzwi zostały zatrzaśnięte równie nagle i głośno, co otwarte.
                - Nie chowaj się - rzucił niezwykle twardym głosem gość. - Nie ma się czego bać.
                "Nie ma się czego bać? Nie, on wcale nie jest ponad dwumetrowym, w cholerę umięśnionym bykiem z wielkimi rogami, w ogóle" - pomyślał Miś, którego ironia trzymała się nawet w takiej sytuacji. "A ja ani trochę nie jestem..."
                Miś ponownie doświadczył zawrotów głowy, zamroczyło go i zemdlał. Widocznie manewr łóżko-fotel był zbyt szalony jak na jego stan.

                Tymczasem Lewisowi powoli oczy same się zamykały. Minęła godzina od kłótni z Destiny, gdy na horyzoncie pojawił się nieoflagowany statek. Gdy tygrys go dostrzegł, nagle się rozbudził. Takimi okrętami pływali tylko niektórzy piraci oraz łowcy magów. Mężczyzna, nie zastanawiając się długo, zadzwonił na alarm. Jako że długo nikt się nie zjawiał, rzucił się do wejścia pokładowego i kazał wszystkim wstawać, dorzucając kilka niecenzuralnych słów. Podziałało, gdyż niedługo potem dołączyli do niego zaspani Thierry i Destiny.
                - Czego ty ku*** chcesz o tej ku*** godzinie #%^$*&%^$%%$^&^*?! - warknął Theo.
                Lewis, stojąc w milczeniu przy sterze i wykonując manewr odwrotu, wskazał palcem wrogi okręt.
                - Aha - odpowiedział Thi.
                Zaraz potem stracili równowagę. Statek przechylił się na prawą burtę.
                - Czemu zawracasz?! - wrzasnęła Desty, trzymając się czego popadnie.
                - Masz ochotę walczyć z legionem antymagów, którzy zapewne nie ucieszą się widząc, że zabraliśmy ich łajbę i wypuściliśmy więźniów?! - odpowiedział pytaniem mężczyzna.
                - A może mam! Poza tym to nie my ich uwolniliśmy. ;/
                - Akurat będą wysłuchiwać twoich zeznań. -_-
                Tygrysica bez dalszej dyskusji wykorzystała magię wody, by statek płynął szybciej w stronę przeciwną.
                Wyglądało na to, że uda im się uciec, jednak ich plany szybko zostały pokrzyżowane. Statek nagle stanął w miejscu, jak gdyby się zaklinował. Zupełnie zamarł. Lewis nie mógł poruszyć sterem. Zatkało ich. Byli bezradni. Ucieczka wpław nie miała sensu. Spod pokładu przybyła ich kremowa towarzyszka, która widocznie dopiero wstała. Pozostawało tylko czekać.
                Przeciwny okręt w krótkim czasie dopłynął do nich. Lewis, już niemal pewny, że zostaną schwytani, wyszedł im na przeciw, a reszta została z tyłu, czekając w napięciu, co się stanie. Na pokład po pomoście wkroczyło kilku żołnierzy w nieznanych Lewisowi zbrojach, wszyscy w hełmach. Mężczyzna na ich czele podszedł do tygrysa, wyciągając przed siebie rękę.
                - Dowód tożsamości i karta kontrolna pojazdu - rozkazał.
                Lewis już sięgał do kieszeni, nieświadom zupełnie faktu, iż takowych dokumentów nie posiadał, gdy coś zwróciło jego uwagę. Znał skądś ten głos. I to bardzo dobrze...

                Dowódca pułku, widząc minę Lewisa, zaśmiał się pod nosem i zdjął hełm, uwalniając bajeczne fale blond włosów, które opadły z gracją na ramiona. Lewis widocznie go rozpoznał. Desty i Cream prawie nie zauważyły, że on i żołnierz uścisnęli się po męsku, gdyż były zbyt zaabsorbowane podziwianiem złotej grzywy nieznajomego. Była wprost... bajeczna. Fabulous. <3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz