- Tyle zachodu
tylko po to, żeby uwolnić jednego niedorajdę... - marudził wielki bizon,
krocząc przez pokład statku w towarzystwie niskiego chłopaka w bluzie, który
sięgał mu do łokci.
- Dla mnie było
fajnie :) - odparł chłopiec, zdejmując z głowy kaptur. Jego skóra była śliska i
bladoróżowa, a twarz zdobiona szerokim uśmiechem i radosnymi, czerwonymi oczami
oraz "włosami" wręcz splątanymi w gęstą kitkę.
Zmierzali do
kajuty kapitana. Gdy byli już przy samych drzwiach, te otworzyły się nagle od
wewnątrz i wyszedł przez nie Szef. Nie zwrócił nawet na nich uwagi i nie
zatrzymując się, ruszył przed siebie.
- Szefie?... - rzucił
zdziwiony bizon, gdyż spodziewał się, że Szef powie chociaż "dobra
robota" po tej misji.
Mężczyzna nadal
miał na sobie tę samą czarną pelerynę, a przez ramię przewieszony swój płaszcz,
który zwykł nosić. Na dźwięk głosu podwładnego przystanął, ale nie odwrócił się
w ich kierunku.
- Następnym razem
uważaj - powiedział beznamiętnym tonem prawdopodobnie w stronę czerwonowłosego
chłopca. - A ty zajmij się dziewczyną, Hector - dodał.
Szef poszedł w
swoją stronę. Hector, czyli wysoki bizon, spoglądał chwilę za nim. Nigdy
jeszcze nie usłyszał dobrego słowa od swojego dowódcy. W milczeniu otworzył
uchylone wcześniej drzwi i przepuścił chłopca przed sobą.
- A w ogóle
fajnie, że sam Szef po mnie przyleciał :D - mówił różowy, jak zwykle
uśmiechnięty.
- Tiaa -
przytaknął Hector, schylając się, by wejść do środka.
W kajucie zastali
kolegę z drużyny, który w milczeniu spoglądał przez szklane okna w ścianach na
morze i pił coś ze szklanki. Znajdował się tu stół, gdzie leżały przeróżne mapy
i narzędzia do nawigacji. Poza nim były tu tylko dwa meble podobne do kanap,
pierwszy przy stole i drugi pod ścianą oraz kilka krzeseł.
- Hej, Barth! Też
bym się napił :( - oświadczył bizon.
Barth, rudy
wiewiór o dużym, puszystym ogonie, noszący poncho oraz kapelusz o rozłożystym
rondzie, wydobył spod stołu butelkę oraz szklankę i poczęstował kolegę.
- Teraz lepiej.
:) Co to za mała? - dopytywał Hector, patrząc na niewielką dziewczynę, śpiącą
na sofie.
- Wysycham. Mogę
iść popływać? - wtrącił chłopiec. Choć pytał wiewiórki, odpowiedział mu bizon.
- Gdzie ty chcesz
pływać o pierwszej w nocy, Barry? :|
- Ale... wysycham
:( - nalegał Barry.
Hector popatrzył
na Bartha. Ten przytaknął, wyrażając zgodę.
- OK, idź. Ale
wróć szybko i uważaj na siebie :| - rozkazał rudy bizon.
Barry przytaknął
i wybiegł na zewnątrz.
- Co za narwany
dzieciak - skomentował Hector. - No, to kim jest ta mała? - powtórzył pytanie.
Barth już chciał
odpowiedzieć, gdy drzwi kajuty otworzyły się bez zapowiedzi i wszedł przez nie
inny kolega w czarnym płaszczu, podobnie jak Hector, z pewną dziewczyną u boku.
-Hejka, Szef
powiedział, że jest tu taka jedna i... oooo, alee ma c- AŁA, ej! - syknął z
bólu, gdy towarzyszka nadepnęła mu brutalnie na stopę. - Tak się nie traktuje
swojego sensei! ;/
Brunetka o
kremowym kolorze skóry i brązowych oczach skrzyżowała ręce na piersi,
odwracając się od swojego mistrza. Czyli innymi słowy, foch.
- A powiedział
ci, co to za "jedna"? :) - drążył temat bizon.
- To pewnie córka
Szefa, którą właśnie odnalazł po latach rozłąki i teraz staną się szczęśliwą
rodziną, a Szef przejdzie na emeryturę i przekaże interes w jej ręce : ) -
spekulował mężczyzna z chrypką. - A ona będzie nam więcej płacić.
- Ciekawa teoria,
ale dość... fantastyczna - skomentował Hector.
- Szef mi tylko
wspomniał, że ona- - zaczął zachrypnięty kolo.
- Fajne ma cycki
- wtrącił bizon, siadając przy stole i spoglądając na małą.
- Niezupełnie to
miałem na myśli, ale trudno się nie zgodzić. :) W ogóle chyba powinienem sprawdzić,
czy jej nic nie jest ;o - przypomniał sobie ten, którego imię było jeszcze
nieznane i przykucnął obok dziewczyny. - O, czuję chloroform. : ) Czyli nie
znalazła się tu dobrowolnie - zauważył,
przykładając rękę do jej czoła.
- Obudzimy ją? -
zapytała jego uczennica.
- Co ty, jeszcze
się przestraszy ;o - odparł jej sensei.
- Czego niby ma
się wystraszyć? Przecież tu się nie ma kogo bać :( - powiedział oburzony
Hector, bizon o rudej czuprynie splecionej w warkocz oraz dwóch małych,
brązowych oczkach, do tego z głowy wyrastały dwa długie rogi, a sam miał sporo
ponad dwa metry wzrostu i nad wyraz muskularną sylwetkę.
Wszyscy obecni
popatrzyli na niego spode łba. Ten się tylko uśmiechnął ;), a lekarz-ninja
wrócił do przerwanej czynności.
Lewis wytrwale
stał przy sterze. Była trzecia rano. Płynęli całą noc. Na szczęście wiatr był
pomyślny. Kapitanowi zamykały się oczy ze zmęczenia, jednak nie mógł pozwolić
sobie na odpoczynek, gdyż nie mieli zastępczego sternika.
Tymczasem na
pokładzie zupełnym przypadkiem pojawiła się Desty, a jeszcze większym
przypadkiem znalazła się na pomoście obok tygrysa.
- Hejka, co
robisz? - zapytała bez cienia zainteresowania.
- Steruję -
odrzekł równie beznamiętnie, wpatrując się w horyzont. - Polega to na trzymaniu
steru. Czasem obracam go w lewo. Innym razem w prawo. Zdarza się, że obracam go
tylko w jedną stronę. Lub nie obracam wcale - kontynuował sucho wykład o sztuce
sterowania. - Jednak to tylko mało istotna część całego procesu nawigacji, bo
widzisz...
Niespodziewanie
pojawił się przy nich brat tygrysicy. Ryś, ziewając ostentacyjnie, oparł się o
ramię siostry.
- Des, przecież
mama zabrania ci nocnych randek. Powinnaś doskonale wiedzieć, iż ściskanie się
z facetem w nocy potęguje nastrój erotyczny i może doprowadzić do- - Przerwano
mu brutalnym sierpowym w rękę. - Ała! Łóżka. ;/
- Nie martw się, rozmawialiśmy tylko o pracy
sternika - powiedział znudzony Lewis.
- Aha. Co to? -
spytał Theo, podchodząc do stołka, na którym znajdowały się mapa i kompas.
- Mapa i kompas :
) - odpowiedział cierpliwie mężczyzna.
- Tyle chyba
widzę, ale co to jest? ; / - spytał chłopak, pokazując coś czarnego, co leżało
na mapie.
- Zostaw, to nasz
statek. :/
- Nie kłam,
wygląda jak mały, czarny kamyczek. ;/
- Bo to jest
kamyczek. :/
- Po co ci on? ;/
- Zaznaczam nim
nasze obecne położenie. :/
- Skąd go masz?
;/
- Leżał sobie
obok mnie, to podniosłem. :/
- To mój kamień,
siedział mi w bucie przez tydzień i musiał teraz wypaść. ;/
Destiny uderzyła
się w czoło.
- Poziom waszej
dyskusji mnie poraża.
- Ojej, wybacz!
Jaki ze mnie cham, no nie pomyślałem, że może byście chcieli pobyć trochę sami
:) - przeprosił słodziutko brat. - Gdzie moje maniery, doprawdy. Już sobie idę.
Będę w ciszy i spokoju rozkoszował się swoim wygodnym hamakiem, myśląc nad tym,
co strasznego mogło bądź może spotkać moją biedną przyjaciółkę. Aha! I masz mi
pojutrze oddać ten kamyk, polubiłem go. ;/
To powiedziawszy,
zszedł pod pokład. Pozostawił za sobą wściekłą Destiny i niewzruszonego Lewisa.
- On nam właśnie
za pomocą subtelnego sarkazmu wytknął to, że randkujemy, zamiast martwić się o
waszą przyjaciółkę, prawda? - podsunął tygrys.
- Ja z nikim nie
randkuję! - warknęła Desty. - A Thierry jest za głupi na sarkazm. On chciał
przez to powiedzieć, że będzie marzył o cyckach Misia. :/
- Noo,
rzeczywiście. Z tego, co zdążyłem zauważyć, były całkiem... - Zawahał się,
czując na sobie mordercze spojrzenie tygrysicy. - Ekhm. Ładne mamy niebo tej
nocy. Popatrz, widać wszystkie trzy księżyce.
- No, nie mów.
Jest ranek, nie noc - zauważyła.
- Popatrz,
stercząc przy tym sterze kompletnie straciłem poczucie czasu :| - ironizował.
- Pff, masz zegarek
obok kompasu. :)
- Zmierzam do
tego, że jestem zmęczony, nie spałem jakieś x godzin. Usiłuję wzbudzić u ciebie
ODROBINĘ współczucia. :|
- Aktualnie
współczuję tylko Misiowi, wybacz. ;)
- Ależ nie ma za
co. -_-
Zapanowało
milczenie. Desty odeszła, żeby przejść się po pokładzie. Spoglądała w morze,
opierając się o barierki. Nieudany sarkazm Thierry'ego wzbudził u niej jeszcze
większe poczucie winy. Gdy nieco ochłonęła, wróciła do tygrysa, który właśnie
przesuwał kamyczek o milimetr na północ.
- Jeśli
zatrzymamy się po drodze, żeby odpocząć, nie dogonimy ich - powiedziała
spokojnie.
- Wiem - odparł
Lewis i oparł się o ster.
- Tak więc co
proponujesz? - pytała.
- Wiesz...
wybacz, nie lubię być bezpośredni, ale powiem to wprost. I tak ich nie dogonimy
- oznajmił Lewis ponuro.
- Tak myślałam...
- odparła bezradnie, spuszczając wzrok.
Lewisa poruszył
smutek koleżanki. Musiało jej zależeć na znalezieniu tej małej. Miał jednak
przeczucie, że jeśli ośmieli się spróbować ją przytulić czy w jakikolwiek inny
sposób pocieszyć, dostanie pięścią w r... twarz.
- Dobijemy do
najbliższego lądu na kilka godzin i prześpimy się - zarządził.
Nagle Lewis
został schwytany oburącz za kołnierz i pociągnięty w dół, aż jego łeb znalazł
się na poziomie Destiny.
- Czy mi się
wydawało, czy ty mówiąc "prześpimy się" spojrzałeś lubieżnie na moją
klatę? :) - zapytała tygrysica, a jej głos i spojrzenie przesiąknięte były
rządzą mordu.
- NIE? A nawet
jeśli, to nie moja wina, jestem wykończony i nie kontroluję swoich oczu :| -
odparł Lewis.
- Aww, taki
jesteś zmęczony? :( - pytała z przesadną słodyczą, puszczając jego koszulę, a
jej ręce spoczęły na tygrysich barkach.
- Tak :) -
powiedział tygrys.
- Może powinnam
postawić... cię na nogi, podnieść ci ciśnienie? - mówiła coraz namiętniej
tygrysica, głaszcząc towarzysza po policzku.
- Mhm ;) -
potwierdził mężczyzna, mile zaskoczony tą nagłą zmianą w jej tonie.
- Wiedziałam, że
tego skrycie pragniesz. ;) - Destiny puściła oczko. Lewis nie zauważył, że za
jego plecami od pewnego czasu czaił się strumień wody, któremu dziewczyna właśnie
gestem rozkazała uderzyć go w plecy i zepchnąć z okrętu prosto do morza.
Destiny wychyliła
się przez barierkę, patrząc triumfalnie na wynurzającego się z wody Lewisa.
- I jak? Mam
nadzieję, że ta zimna kąpiel w pełni cię obudziła ;) - wyraziła swą troskę o
stan fizyczny tygrysa błękitnowłosa dziewczyna.
- Ależ
oczywiście, czuję się wprost świetnie -__- - odburknął mężczyzna, wypluwając
wodę. - Natychmiast mnie stąd wyciągnij, w tym morzu są rekiny, piranie, płotki
i elektryczne węgorze. ;/
- Aww :( będziesz
mnie musiał o to ładnie poprosić, w przeciwnym razie zostaniesz skazany na
samotne stawienie czoła tym niebezpiecznym płotkom - rzuciła niedbale.
- Pff, chciałabyś
;/ - prychnął. - Łaski bez, sam wejdę.
- Ciekawe jak. :)
Wokół Lewisa
zgromadziło się złote światło, oślepiając Destiny. Gdy jasność zniknęła,
dziewczyna ujrzała ogromnego, żywego tygrysa, wspinającego się na pokład za
pomocą długich pazurów. Gdy bestia w krótkiej chwili dotarła na szczyt, rzuciła
się na zszokowaną Desty, przygwożdżając ją do drewnianej podłogi.
- Złaź ze mnie,
poczwaro! - rozkazała niebieskooka, usiłując zepchnąć z siebie tygrysie
cielsko.
- Jeśli ładnie
poprosisz, to nad tym pomyślę :) - odparł Lewis w ciele tygrysa, warcząc.
- Chciałbyś! ;/ -
odparła Des, dalej bezowocnie próbując odepchnąć/zepchnąć/itp. z siebie
wielkiego kota, kopiąc i bijąc go, lecz zwierzę było tak potężne, że prawie
niczego nie poczuło.
Lewis ziewnął i
położył się na dziewczynie. Oczywiście nie zwalił się na nią całym swoim
ciężarem, bo tego mogłaby nie wytrzymać. ... Chociaż bądźmy szczerzy, Des
przeżyłaby nawet zderzenie z asteroidą.
Destiny
postanowiła zmienić temat w celu odwrócenia uwagi pomarańczowej kreatury w
paski od zaistniałej sytuacji.
- Okłamałeś nas -
oznajmiła.
- Niby jak? ;/ -
spytał tygrys.
- Powiedziałeś,
że odebrali ci moc. Chyba nie tak wygląda niemag :/ - zauważyła.
- Bo odebrali -
potwierdził. - Byłem pirokinetykiem.
- Czym?
- Magiem ognia,
idiotko. ;/ Metamorfomagia... albo po twojemu zdolność transformacji nie działa
tak, jak inne moce. Z tego, co wiem, nie uznaje się jej w ogóle za magię. Coś w
tym musi być, skoro ci jak im tam potrafili ze mnie wyciągnąć pir... magię
ognia, a metamorfomagii już nie.
- Złaź już ze
mnie - rozkazała.
- Nie - odmówił
bezlitośnie.
- Ale zejdź. :(
- Nie.
- Ok... p... p-proszę.
Tygrys aż
otworzył szerzej oczy.
- Nie
spodziewałem się, że zapomnisz o swej dumie i zdobędziesz się na taki gest :) -
powiedział mile zaskoczony Lewis.
- Po prostu nie
chcę, żebyś na mnie przeleżał całą noc :) - wyjaśniła, zdobywając się na
przesłodzony uśmiech ociekający tłumionym gniewem.
- Czemu? - spytał
niewinnie. - Masz coś przeciwko?
- Wyobraź sobie,
że owszem. :| Złaź. Jeszcze mnie ktoś w takim stanie zobaczy.
- Skoro nalegasz.
:)
Lewis wstał i
zmienił się z powrotem w człowieka (kwestia sporna). Podał rękę Desty, lecz ona
odtrąciła ją i podźwignęła się o własnych siłach. Rozwścieczona chciała rzucić
się na tygrysa, jednak ten uciekł i schował się za sterem. Destiny machnęła na
niego ręką i poszła się przespać.
Gdy tygrysica
ułożyła się w miarę wygodnie na swoim hamaku, rozmyślała o tym, co mogło dziać
się z jej przyjaciółką. Dlaczego została porwana? Na pewno nie ze względu na
jej moc. Była przecież beznadziejnym magiem wody. Na pewno nikt o zdrowych
zmysłach nie zamierzałby wcielać jej do wojska. Odkąd Des pamiętała, Miś zawsze
odznaczał się słabym zdrowiem i kondycją. Nie radził też sobie z władaniem nad
wodą. Nie wpływało to dobrze na Misiową samoocenę, szczególnie ze względu na
fakt, iż Des była świetnym magiem wody. Desty czuła, że Miś miał przy niej
kompleksy i z tego powodu zamykał się w sobie. Miał jednak pewną unikalną
umiejętność, a mianowicie wytwarzanie tarczy, która chroniła go i pochłaniała
moc zaklęć. Być może to właśnie przez to Miś stał się łupem swoich oprawców?
Pogrążona w
myślach Destiny w końcu zasnęła.
Świat kołysał się jak łódka na
wzburzonym morzu. Wszystko było rozmazane, a w uszach słychać tylko głuche
bębnienie. Całe ciało piekło i bolało. Dziewczyna nie pamiętała niczego poza
areną, kłębami piasku i enigmatyczną, ciemną postacią. Znajdowała sie w jakimś
pokoju. Była noc. Wydawało jej się, ze nie jest sama. W istocie ktoś stal niedaleko
jej lóżka, odwrócony tyłem i spoglądający przez okno. Jego czarny płaszcz
ogarnął całe Misiowe pole widzenia. Lwicę zamroczyło i zmógł ją sen.
Miś drzemał przez kolejnych kilka godzin. Budząc się, był nieco bardziej świadomy ostatnich zdarzeń. Pamiętał już, że został porwany. Tak, Miś był wtedy przytomny, ale tego nie manifestował. Miś w ogóle nie lubił zwracać na siebie uwagi, a szczególnie w takiej sytuacji. Krzyk niczego by nie zmienił.
Miś dotkliwie odczuł samotność. Uświadomił sobie, że znajduje się sam wśród obcych, a przyjaciele mogą być daleko. Sparaliżowany strachem, mógł tylko skryć się pod kołdrą i próbować nie płakać. I nie zemdleć ponownie.
Po czasie Miś nieco oswoił się z takim obrotem spraw. Jednak bał się, że w takim towarzystwie może stać się coś strasznego. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, dlaczego został porwany i czego od niego chcą. Niepewność potęgowała strach. Na samą myśl o mężczyźnie, z którym miała przyjemność spotkać się w koloseum, robiło jej się słabo. Odtworzyła w pamięci moment przed zaśnięciem, kiedy to zakapturzony koleś porwał ją w ramiona bez najmniejszego trudu (choć Miś był mały, nie należał do lekkich), a potem zeskoczył z nią z kilku metrów i po chwili byli już na zewnątrz, poza chmurą kurzu. Wtedy Miś na dobre stracił przytomność. Wydawało mu się, że płynął statkiem. Dziewczyna starała się już o tym nie myśleć, żeby się nie załamać.
Podniosła się na łóżku. Nikogo już tu nie było. Zaczynało dnieć. Pokój zalany był niemrawym światłem, które dostawało się przez okno przysłonięte delikatnymi zasłonami. Komnata była okrągła. Miś domyślił się, że to pomieszczenie znajduje się w wieży zamku. Było urządzone ze smakiem, ale trochę zaniedbane. Nie było tu roślin. Wydawało się, że z tego miejsca uleciało życie. Miś czuł narastające przygnębienie, jednakże polubił ten pokój, gdyż był jak na razie jedyną pewną rzeczą. Nie miał pojęcia, co czyhało za drzwiami i murami zamku. Nudziło jej się niemiłosiernie, a im mniej ma się do roboty, tym więcej ma się czasu na myślenie. A ona nie chciała myśleć. Jednak miała nadzieję, że nikt nie złoży jej niespodziewanej wizyty, której będzie potem żałować.
Miś drzemał przez kolejnych kilka godzin. Budząc się, był nieco bardziej świadomy ostatnich zdarzeń. Pamiętał już, że został porwany. Tak, Miś był wtedy przytomny, ale tego nie manifestował. Miś w ogóle nie lubił zwracać na siebie uwagi, a szczególnie w takiej sytuacji. Krzyk niczego by nie zmienił.
Miś dotkliwie odczuł samotność. Uświadomił sobie, że znajduje się sam wśród obcych, a przyjaciele mogą być daleko. Sparaliżowany strachem, mógł tylko skryć się pod kołdrą i próbować nie płakać. I nie zemdleć ponownie.
Po czasie Miś nieco oswoił się z takim obrotem spraw. Jednak bał się, że w takim towarzystwie może stać się coś strasznego. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, dlaczego został porwany i czego od niego chcą. Niepewność potęgowała strach. Na samą myśl o mężczyźnie, z którym miała przyjemność spotkać się w koloseum, robiło jej się słabo. Odtworzyła w pamięci moment przed zaśnięciem, kiedy to zakapturzony koleś porwał ją w ramiona bez najmniejszego trudu (choć Miś był mały, nie należał do lekkich), a potem zeskoczył z nią z kilku metrów i po chwili byli już na zewnątrz, poza chmurą kurzu. Wtedy Miś na dobre stracił przytomność. Wydawało mu się, że płynął statkiem. Dziewczyna starała się już o tym nie myśleć, żeby się nie załamać.
Podniosła się na łóżku. Nikogo już tu nie było. Zaczynało dnieć. Pokój zalany był niemrawym światłem, które dostawało się przez okno przysłonięte delikatnymi zasłonami. Komnata była okrągła. Miś domyślił się, że to pomieszczenie znajduje się w wieży zamku. Było urządzone ze smakiem, ale trochę zaniedbane. Nie było tu roślin. Wydawało się, że z tego miejsca uleciało życie. Miś czuł narastające przygnębienie, jednakże polubił ten pokój, gdyż był jak na razie jedyną pewną rzeczą. Nie miał pojęcia, co czyhało za drzwiami i murami zamku. Nudziło jej się niemiłosiernie, a im mniej ma się do roboty, tym więcej ma się czasu na myślenie. A ona nie chciała myśleć. Jednak miała nadzieję, że nikt nie złoży jej niespodziewanej wizyty, której będzie potem żałować.
Wykrakała.
Usłyszała ciężkie kroki na korytarzu. Strach ją sparaliżował. Drzwi otworzyły
się gwałtownie na oścież. Przeciąg zdmuchnął płomienie świec i w komnacie
zapanowała ciemność. Trzęsąc się, Miś ledwo dostrzegł ogromną sylwetkę
mężczyzny i zapominając o tym, że wszystko go bolało, wskoczył za najbliższy
fotel. Drzwi zostały zatrzaśnięte równie nagle i głośno, co otwarte.
- Nie chowaj się
- rzucił niezwykle twardym głosem gość. - Nie ma się czego bać.
"Nie ma się
czego bać? Nie, on wcale nie jest ponad dwumetrowym, w cholerę umięśnionym
bykiem z wielkimi rogami, w ogóle" - pomyślał Miś, którego ironia trzymała
się nawet w takiej sytuacji. "A ja ani trochę nie jestem..."
Miś ponownie
doświadczył zawrotów głowy, zamroczyło go i zemdlał. Widocznie manewr
łóżko-fotel był zbyt szalony jak na jego stan.
Tymczasem
Lewisowi powoli oczy same się zamykały. Minęła godzina od kłótni z Destiny, gdy
na horyzoncie pojawił się nieoflagowany statek. Gdy tygrys go dostrzegł, nagle
się rozbudził. Takimi okrętami pływali tylko niektórzy piraci oraz łowcy magów.
Mężczyzna, nie zastanawiając się długo, zadzwonił na alarm. Jako że długo nikt
się nie zjawiał, rzucił się do wejścia pokładowego i kazał wszystkim wstawać,
dorzucając kilka niecenzuralnych słów. Podziałało, gdyż niedługo potem
dołączyli do niego zaspani Thierry i Destiny.
- Czego ty ku***
chcesz o tej ku*** godzinie #%^$*&%^$%%$^&^*?! - warknął Theo.
Lewis, stojąc w
milczeniu przy sterze i wykonując manewr odwrotu, wskazał palcem wrogi okręt.
- Aha -
odpowiedział Thi.
Zaraz potem
stracili równowagę. Statek przechylił się na prawą burtę.
- Czemu
zawracasz?! - wrzasnęła Desty, trzymając się czego popadnie.
- Masz ochotę
walczyć z legionem antymagów, którzy zapewne nie ucieszą się widząc, że
zabraliśmy ich łajbę i wypuściliśmy więźniów?! - odpowiedział pytaniem
mężczyzna.
- A może mam!
Poza tym to nie my ich uwolniliśmy. ;/
- Akurat będą
wysłuchiwać twoich zeznań. -_-
Tygrysica bez
dalszej dyskusji wykorzystała magię wody, by statek płynął szybciej w stronę
przeciwną.
Wyglądało na to,
że uda im się uciec, jednak ich plany szybko zostały pokrzyżowane. Statek nagle
stanął w miejscu, jak gdyby się zaklinował. Zupełnie zamarł. Lewis nie mógł poruszyć sterem. Zatkało ich.
Byli bezradni. Ucieczka wpław nie miała sensu. Spod pokładu przybyła ich kremowa towarzyszka, która widocznie dopiero wstała. Pozostawało
tylko czekać.
Przeciwny okręt w
krótkim czasie dopłynął do nich. Lewis, już niemal pewny, że zostaną schwytani,
wyszedł im na przeciw, a reszta została z tyłu, czekając w napięciu, co się
stanie. Na pokład po pomoście wkroczyło kilku żołnierzy w nieznanych Lewisowi
zbrojach, wszyscy w hełmach. Mężczyzna na ich czele podszedł do tygrysa,
wyciągając przed siebie rękę.
- Dowód
tożsamości i karta kontrolna pojazdu - rozkazał.
Lewis już sięgał
do kieszeni, nieświadom zupełnie faktu, iż takowych dokumentów nie posiadał,
gdy coś zwróciło jego uwagę. Znał skądś ten głos. I to bardzo dobrze...
Dowódca pułku,
widząc minę Lewisa, zaśmiał się pod nosem i zdjął hełm, uwalniając bajeczne
fale blond włosów, które opadły z gracją na ramiona. Lewis widocznie go
rozpoznał. Desty i Cream prawie nie zauważyły, że on i żołnierz uścisnęli się po męsku,
gdyż były zbyt zaabsorbowane podziwianiem złotej grzywy nieznajomego. Była
wprost... bajeczna. Fabulous. <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz